Wielkość człowieka miłością się mierzy. Miłością, która góry przenosi, granice przekracza i z ruin podnosi. Nie byli rówieśnikami, Matka Elżbieta Czacka była starsza od księdza Stefana Wyszyńskiego o dwadzieścia pięć lat. Przeszli w młodości przez podobne doświadczenia. Niewidoma, młoda dziewczyna i ciężko chory ksiądz, któremu wycięto jedno płuco. Trudne początki, życie pełne ufności i przyjaźni z Bogiem i błogosławiony koniec. Jak wielkich dzieł Bóg przez nich dokonał. Jak to możliwe? Po ludzku nic nie powinno się udać. Jeszcze raz się okazało, że „dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych”. „Przez krzyż do nieba” mówiła swoim siostrom i niewidomym dzieciom Matka Elżbieta Czacka. „Soli Deo” przypominał wszystkim młody biskup lubelski Stefan Wyszyński w 1946 roku. Bez reszty oddali swoje życie Bogu i na serio przyjęli słowa świętego Pawła, że nic nie jest w stanie odłączyć nas od miłości Chrystusa.

Żeby naprawdę komuś pomóc, trzeba chociaż na chwilę zapomnieć o sobie. Żeby od kogoś pomoc przyjąć, trzeba uznać, że się jej potrzebuje, i jeszcze być pokornym. W obu przypadkach jest to niezwykle trudne, dlatego rzadko się udaje. Siostrze Elżbiecie od Ukrzyżowania Pana Jezusa udało się tak dobrze, że światło, z którego czerpała, świeci jasno do dziś. Księdzu Stefanowi również. Ani ślepota, ani brak zdrowia w niczym im nie przeszkodziły.

Późniejsza założycielka Dzieła Lasek urodziła się w Białej Cerkwi na Ukrainie 22 października 1876 roku. Jako hrabianka otrzymała staranne wykształcenie i wychowanie, żyła w wygodzie i dostatku. W dzieciństwie nieśmiała i ukrywająca się za innymi, później nie lubiła salonowego życia z wieloma rozmowami o niczym. Jednak w miarę upływu czasu świat, w którym wzrastała, pociągał ją coraz bardziej. I wtedy stało się coś, co całkowicie zmieniło jej życie i myślenie. W wieku dwudziestu dwu lat straciła wzrok. Zrozpaczony dom zamknął się na gości. Ślepota młodej Róży stała się dla rodziny upokorzeniem nie do przyjęcia. Jak zaakceptować to, na co nie potrafią zgodzić się nawet najbliżsi? Szybko zrozumiała, że w sytuacji, w jakiej się znalazła, może liczyć tylko na siebie. Musi stać się ostoją dla swoich rodziców, dla swoich bliskich, którzy nie potrafią zrozumieć i pogodzić się z tym, co się stało. Zamiast jechać na kolejną operację za granicę, idzie do okulisty, przyjaciela domu, doktora Gepnera, który mówi jej prawdę – wzrok jest stracony na zawsze. Ale zarazem wskazuje drogę – nikt w Polsce nie zajmuje się niewidomymi. Wiedziała, że zawsze mogła i może liczyć na Pana Boga. Głęboko wierząca, od dzieciństwa codziennie uczestniczyła we mszy świętej. Zrozumiała, że jest odpowiedź, jak dalej żyć, i że jest wskazówka na drogę.

Po wizycie u okulisty Róża przez trzy dni nie wychodzi ze swego pokoju. A kiedy otwiera drzwi, każe spakować walizki i wyjeżdża za granicę. Decyzję podjęła, rozpoczyna więc drogę realizowania postanowień. Młoda hrabianka zbiera doświadczenia w ośrodkach dla ludzi z dysfunkcją wzroku, prenumeruje czasopisma tyflologiczne, uczy się pisma brajla. Niewidomi w Polsce utrzymywali się wówczas z żebractwa albo pozostawali na łasce rodziny. W Instytucie dla Głuchych i Niewidomych w Warszawie, jak sama przyznaje, zupełnie nie przygotowywano ich do samodzielnego życia. Róża Czacka zrozumiała, że mimo utraty wzroku pozostała tym samym człowiekiem, którym była przedtem. Znała języki, historię, literaturę, uczyła się przyrody, muzyki, tańca, umiała zarządzać gospodarstwem. Nadal mogła być człowiekiem samodzielnym. Inni niewidomi byli tego pozbawieni. Postanowiła stworzyć instytucję, dzieło, które właśnie to mogłoby im zapewnić. Będą mogli się kształcić, będą się przygotowywać do samodzielnego życia, przestaną być godni litości i, co najważniejsze, nauczą się, jak mimo kalectwa być szczęśliwymi. I tak powstało Dzieło Lasek.

W tym samym czasie, gdy młoda Róża przygotowuje się do pełnienia późniejszej misji, 3 sierpnia 1901 roku w Zuzeli nad Bugiem, na pograniczu Podlasia i Mazowsza, przychodzi na świat Stefan Wyszyński, syn Stanisława i Julianny z Karpiów. Kiedy ma dziewięć lat, umiera mu matka. Wychowaniem młodego Stefana zajmuje się ojciec. W 1920 roku Stefan Wyszyński wstępuje do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. Wkrótce okazuje się, że jest chory na gruźlicę. Choroba postępuje tak szybko, że młody alumn, jak również jego przełożeni, boją się, że nie dożyje święceń kapłańskich. Stefan Wyszyński modli się, szczególnie do Matki Najświętszej, aby wyprosiła mu łaskę święceń i pozwoliła odprawić przynajmniej jedną mszę świętą prymicyjną. 3 sierpnia 1924 roku otrzymuje święcenia, kapłańskie i pierwszą mszę świętą odprawia w Kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze. Potem ciągle mówi, że to Niepokalana uratowała mu życie. To cierpienie, przez które przeszedł w czasie studiów seminaryjnych, nauczyło go patrzenia na człowieka. Nauczyło go człowieka. Przez rok po święceniach pracuje jako wikariusz przy katedrze włocławskiej, by w 1925 roku podjąć dalsze studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim na Wydziale Prawa Kanonicznego oraz studia nad katolicką nauką społeczną i ekonomią. Tam spotyka człowieka, który wywrze ogromny wpływ na całe życie duchowe przyszłego biskupa lubelskiego i Prymasa Polski. W konwikcie poznaje księdza Władysława Korniłowicza. Przyjaźń, która rodzi się między tymi kapłanami, przetrwa próbę czasu. Od tej chwili ksiądz Korniłowicz, współtwórca Dzieła Lasek, stanie się ojcem duchowym młodego księdza Wyszyńskiego.

W 1926 roku po raz pierwszy przywozi księdza Stefana do podwarszawskich Lasek. Tu następuje pierwsze spotkanie z Zakładem dla Niewidomych i z Matką Czacką. Wspominając po pięćdziesięciu blisko latach te wydarzenia, kardynał Stefan Wyszyński mówił o swoim zaskoczeniu i całkowitej bezradności w zetknięciu ze sposobem pracy w Dziele: „Kiedyś byłem tutaj zaproszony na poważną rozmowę na temat pracy i sytuacji gospodarczej Lasek. (…) Wydawało się, że ja, jako człowiek zajmujący się naukami społeczno-ekonomicznymi, będę umiał powiedzieć coś o organizacji pracy w Laskach. Tymczasem nie umiałem nic powiedzieć, bo organizacja pracy w Laskach była zaprzeczeniem wszelkich zasad jakiejkolwiek organizacji społecznej. Tutaj wszystko było płynne, niepewne i dla ludzi uporządkowanych – niejasne. Tak zwany «ksiądz profesor nauk społecznych» z Włocławka nie miał nic do powiedzenia Laskom, bo tutaj wszystko było bardzo swoiste, specjalne.” I z pełną pokorą wyznawał: „Tutaj wszyscy byli zawsze zalatani i zapracowani. Dlatego tak zwani ludzie porządni, do których i mnie zaliczano, nie mogli tu wiele rzeczy zrozumieć. Mógłbym powiedzieć, że przez wieloletnie kontakty z Laskami, od roku 1926, gdy byłem jeszcze studentem, można było bardzo wiele się nauczyć. Lecz ja ciągle się dziwiłem i tak zwaną naukę, która zazwyczaj zaczyna się od uczciwych wniosków – bo trudno mówić o nauce bez wniosków – odkładałem na później, może nawet  do dziś dnia… Chcę powiedzieć tak: Pan Bóg dał mi sposobność zetknięcia się z Matką, z Ojcem i mógłbym się wiele od Nich nauczyć. Powiem krótko: łaski, która wtedy była mi dana, nie umiałem właściwie wykorzystać. Bo ludzie szli swoimi drogami, na przełaj, a ja za bardzo nauczyłem się chodzić bitymi drogami i chodnikami zaprogramowanymi, dającymi się ująć w konkretne wykłady. Nie dało się to pogodzić. Dało się pogodzić w innym wymiarze. Księdza Stefana Wyszyńskiego zafascynowała widoczna w Laskach „egzotyka Boża”, zafascynowała świętość ludzi. Przyjaźń z Dziełem i jego założycielami wzrastała i przetrwała aż do końca dni wielkiego Prymasa.

Po wybuchu drugiej wojny światowej ksiądz Wyszyński musiał opuścić Włocławek. W 1940 roku ksiądz Władysław Korniłowicz, który sam musiał wyjechać z Lasek i schronił się w Żułowie, prosił go, aby zaopiekował się niewidomymi dziećmi przesiedlonymi do majątku Kozłówka. Ksiądz Wyszyński udaje się tam, aby następnie przenieść się do Żułowa, ośrodka prowadzonego także przez siostry franciszkanki. W 1942 roku w czerwcu przyjeżdża do Lasek, gdzie zostaje kapelanem Zakładu dla Niewidomych, rozwijając jednocześnie ożywioną działalność duszpasterską i konspiracyjną w pobliskiej Warszawie. Podczas okupacji, będąc w Laskach, staje się nieocenionym wychowawcą niewidomych chłopców. Często gromadzi ich na wspólną modlitwę, ale także rozmawia z nimi, prowadzi lekcje.
Zapisał się w sercach tych młodych ludzi jako ktoś bardzo dla nich ważny. W czasie Powstania Warszawskiego jest kapelanem okręgu wojskowego Żoliborz, pozostając nadal kapelanem laskowskim.  Myślał wówczas o tym, żeby jakoś chronić Zakład przed represjami okupanta i na jego terenie zostawić tylko chorych i rannych. Matka uważała inaczej. Po latach ksiądz Prymas tak to wspominał: „Matka była jednak zdecydowana. Uważała, że trzeba okazać postawę mężną, bo tego wymaga w tej chwili cały świat. Taką mi dała odpowiedź, gdy projektowałem, abyśmy zajęli się tylko rannymi z frontu. Odsłonił mi się wtedy nowy obraz człowieka, który dotychczas oddany był tylko modlitwie i służbie ociemniałym. I taką postać, taką osobowość widzę do tej pory. (…) Byliśmy tu nieustannie zagrożeni. Niemal wszystkich ociemniałych, którzy nie mogli się swobodnie poruszać, zdołaliśmy wyprawić z Lasek. Wielu ludzi musiało zniknąć. Została w kaplicy Matka z gromadką sióstr. W szpitalu powstańczym leżało dużo chorych. Zbliżał się front. Wtedy rozgorzała w kaplicy modlitwa. Rzecz znamienna, że chociaż artyleria grała niemal całe noce, gdy wieczorem odmawialiśmy różaniec, nic nam nie przeszkadzało. Ani jedno nabożeństwo nie zostało odłożone ze względu na niebezpieczeństwo obstrzału. Wszystkie nabożeństwa odbywały się normalnie. A Matka dla nas wszystkich była źródłem spokoju, równowagi i gotowości służenia. Zawsze gotowa, zawsze czujna.

W marcu 1945 roku, po powrocie Ojca Korniłowicza, ksiądz Stefan Wyszyński wyjeżdża z Lasek do Włocławka, aby na nowo zorganizować zniszczone Seminarium Duchowne, 19 marca został jego rektorem. Po drodze odwiedza jeszcze kilkadziesiąt osób, które, ewakuowane z Lasek w listopadzie 1944 pod przewodnictwem siostry Adeli Góreckiej, znalazły na jakiś czas schronienie w Maurzycach. Była wśród nich ciężko chora pani Stefania Wyrzykowska, matka jednej z sióstr. Zniszczone Laski i zniszczony Włocławek. W coraz trudniejszych warunkach politycznych i społecznych – władze usiłują ograniczać publiczną działalność instytucji kościelnych – w Laskach Matka Czacka wszystko musi zaczynać od początku, ksiądz Wyszyński we Włocławku podobnie. Korespondencja, którą otrzymujemy, pokazuje, jak bardzo wspierali się w tej wspólnej właściwie pracy – modlitwą, radą, przyjaźnią. Nie skupiali się na rosnącym ciężarze wydarzeń zewnętrznego świata, nie skarżyli się na trudy i przeciwności. Pisali o tym, co w życiu rzeczywiście istotne, nazywając to, co najważniejsze. Czasem tylko pojawiają się rzadkie i na pozór lakoniczne wzmianki o dramatycznych wydarzeniach z życia osobistego. Albo prośba o modlitwę w konkretnej sprawie, np. kiedy umiera macocha księdza Wyszyńskiego, a jego przyrodni brat trafia do więzienia. Listy, które wymieniali, stały się przejmującym dokumentem wiary niewzruszonej, bez żadnej rysy, żadnego zawahania.

4 marca 1946 roku Pius XII mianuje księdza profesora Wyszyńskiego biskupem lubelskim. Kontakt z Laskami się nie rozluźnia. Biskup lubelski otacza opieką dom w Żułowie, w listopadzie 1947 roku przygotowuje na śmierć młodą przełożoną tego domu, trzydziestoośmioletnią siostrę Marię Elżbietę Snarską. Korespondencja między Matką a młodym biskupem jest tak samo żywa, serdeczna i pełna wzajemnej troski. Widać wyraźnie, jak Bóg złączył tych dwoje ludzi, jak są sobie we wspólnym budowaniu potrzebni. Ogromna troska biskupa lubelskiego o Laski pokazuje jego wielką miłość do tego Dzieła. Miłość, która jest uczuciem tak silnym i trwałym, że nic nie zdołało jej przyćmić ani zniszczyć. Miłość głęboką i wzajemną – Matka Elżbieta i siostry franciszkanki otaczają modlitwą księdza Stefana Wyszyńskiego również i wtedy, kiedy w 1948 roku zostaje arcybiskupem warszawskim i gnieźnieńskim, a tym samym Prymasem Polski, a w 1952 roku kardynałem. Matka doda jeszcze, że odtąd uważa go za „najwyższą w Polsce władzę”. Dla niego Laski nie przestają być domem, w którym zawsze może szukać oparcia i chwili wytchnienia. Są przecież dziełem Ojca Korniłowicza i Matki Elżbiety Czackiej, ludzi, których ksiądz Prymas bardzo serdecznie miłuje i którym tak wiele zawdzięcza. Będzie wracał do Lasek wiele razy, jak tylko czas mu na to pozwoli. Po śmierci księdza Korniłowicza stanął przy Matce założycielce, niewidomej franciszkance, i do końca jej życia był dla niej wielką pomocą. W 1961 roku przewodniczył mszy świętej pogrzebowej. W homilii powiedział: „Patrzymy na Matkę…
Inaczej jej tutaj nie nazywaliśmy. Nie tylko siostry zakonne i rodzina niewidomych, ale i my, kapłani, którym dane było w różnych okresach rozwoju Dzieła przejść przez Laski! W krótszym lub dłuższym kontakcie, służąc niewidomym, czerpaliśmy z bogatego ducha naszej Matki i z duchowości tego ubłogosławionego przez Boga miejsca.

Ksiądz kardynał otaczał Matkę największą miłością i z największą troską mówił o niej i o jej Dziele. Bóg złączył tych dwoje ludzi i mógł przez nich dokonać wielkich rzeczy. „Przez krzyż do nieba”, „Soli Deo per Mariam”.

Gdy w 1951 roku ksiądz Prymas jechał do Rzymu, pragnął zabrać ze sobą garść polskiej ziemi. Ziemię wzięto z grobu księdza Korniłowicza, duchowego ojca Dzieła Lasek. Później bardzo często ksiądz Prymas będzie wracał na grób Ojca, a potem Matki. Przed każdym wyjazdem na sesje soborowe do Rzymu, przed każdym większym wydarzeniem cichutko, niepostrzeżenie, chociaż na chwilę jedzie do Lasek, aby się tam modlić. W każdy Wielki Piątek będzie na nabożeństwie w kaplicy laskowskiej. Tak wyglądała wierność księdza Prymasa wobec ludzi Lasek – żywych i tych, którzy odeszli. A także wobec myśli i programu, który zostawili. Programu laskowskiego – wymagającego wrażliwej czujności i gotowości służenia każdemu, kto tego potrzebuje. Tego nauczył się, jak sam powie, w Laskach, od Matki i od Ojca. Tak zapamiętał tę naukę: „tu nic się nie kończy, wszystko jest pootwierane i ma iść dalej… A jaką drogą? Myślę, że najbardziej trzeba się lękać schematów, w które wchodzi się jak w żelazne tryby. Schematyzm w życiu społecznym i organizacyjnym, w służbie ludziom, prowadzi do biurokracji. Matka bardzo bała się biurokracji i wszelkich ustabilizowanych form działania. Każda sytuacja jest inna, nowa, każdy człowiek jest inny i zależnie od warunków zmieniają się jego potrzeby. Należy zrozumieć sytuację, aby zrozumieć człowieka. Trzeba zrozumieć człowieka, aby mu skutecznie pomóc. To wymaga wewnętrznej swobody i przede wszystkim miłości. Były to bodaj jedne z ostatnich słów Matki, gdy Powstanie już dogasało, a Warszawa płonęła…

Ksiądz Andrzej Gałka

 

 

 

 

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close