† Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie.
J 11, 25
Dnia 10 listopada 2023 roku, ok. godz. 6:15 odeszła do Pana
ŚP. SIOSTRA MARIA JOLANTA
od Miłosierdzia Bożego
Teresa Bernardyna Rogus
w 85. roku życia, 59. roku powołania, 57. roku profesji zakonnej
Msza święta pogrzebowa będzie sprawowana w kaplicy Matki Bożej Anielskiej w Laskach w poniedziałek, 13 listopada br., o godz. 14:00. Po Eucharystii pogrzeb na miejscowym cmentarzu.
PANIE, PRZYJMIJ JĄ DO SWOJEJ ŚWIATŁOŚCI.
Siostry […] przez całe życie oddają cześć Bogu, aby Go kochać i wielbić kiedyś w niewypowiedzianym szczęściu.
bł. Matka Elżbieta Czacka
Siostra Maria Jolanta – Teresa Bernardyna Rogus pochodziła z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej, dokąd jej rodzice przyjechali z województwa krakowskiego w poszukiwaniu pracy. Tata został pracownikiem magistratu w Podhajcach (woj. tarnopolskie). Był woźnym w „Sokole”, organizacji paramilitarnej, której członkowie przy różnych okazjach występowali w mundurach. Otrzymał też służbowe mieszkanie. Następnie, po wybudowaniu nowej szkoły w Podhajcach, był woźnym w szkole i rodzina zamieszkała w kolejnym służbowym mieszkaniu. Mama pomagała w tej pracy. W Sobiesku w pobliżu Podhajec mieli działkę, dom i małe gospodarstwo. W zależności od potrzeb związanych z pracą, część rodziny zamieszkiwała w jednym lub drugim domu.
Teresa urodziła się w Podhajcach 18 maja 1938 roku jako ósme, najmłodsze dziecko Józefy z domu Boruch i Stanisława Rogusa; była o 14 lat młodsza od najstarszej siostry. Miała trzech braci, dwaj zmarli w wieku niemowlęcym.
Losy całej rodziny naznaczyły czasy wojenne, w jakich przypadło im żyć. Po wybuchu drugiej wojny światowej 1 września 1939 r., a następnie po wkroczeniu 17 września na tereny Polski Armii Czerwonej, osadnicy polscy zostali wywiezieni w głąb Rosji. Wywózka rozpoczęła się nad ranem 10 lutego 1940 roku, pozwolono zabrać ze sobą tylko niewiele rzeczy. S. Maria Jolanta wspominała:
Naszej rodzinie przeznaczono dwoje sań, powożonych przez Ukraińców. Jeden był bardzo życzliwy, powiedział: „Ja tu jestem, a moją siostrę Polkę wywożą”. Część naszej rodziny wraz z mamą była w szkole w Podhajcach, a tato był w „Sokole”, natomiast moje dwie siostry Hela i Kazia były w domu na Sobiesku. Tatę przyprowadzono do szkoły pod pistoletem, a po Helę i Kazię oficer wysłał sanie. To wielka łaska, że Rodzina została złączona.
Załadowani do bydlęcych wagonów wyruszyli w drogę i dotarli pod Ural, blisko strefy polarnej, do osady Janczar. Mieszkali tam zesłańcy, między innymi białoruska szlachta i inni. Karczowali lasy, aby wybudować sobie domy, a potem zmuszeni byli jeszcze je wykupić. Rodzinę Rogusów (rodziców z siedmiorgiem dzieci) dokwaterowano do gospodyni, która okazała im dużą życzliwość. Troszczyła się i wyleczyła ziołami półtoraroczną Teresę, która w czasie podróży ciężko zachorowała: miała bardzo wysoką temperaturę i była nieprzytomna.
Rodzice i najstarsze rodzeństwo pracowało ponad siły przy karczowaniu lasu i spławianiu drewna rzeką. Jedna z sióstr, zbyt chorowita i słaba do pracy w lesie, zarabiała szyciem na maszynie, za co otrzymywała trochę żywności. Pożywienia bardzo brakowało. Pracujący w lesie dzielili się głodowymi racjami żywnościowymi (chleb i zupa) z tymi, którzy byli do pracy niezdolni. Teresa chodziła do żłobka i tam wraz z innymi dziećmi dostawała posiłki.
Po ogłoszeniu przez Związek Sowiecki tzw. amnestii dla Polaków deportowanych w głąb Rosji (układ Sikorski-Majski, 12.08.1941), rodzina s. Marii Jolanty (ponownie w bydlęcych wagonach) została przewieziona z Uralu do Kazachstanu. We wspomnieniach siostry znaleźć można poruszające opisy przeżyć z tego trudnego okresu, które zapewne słyszała od najbliższych.
W 1943 r. wszystkich mężczyzn zabrano do batalionów roboczych do kopalni węgla. Trafił tam także Stanisław Rogus. Próbował wraz z innymi ucieczki, ale został schwytany i pieszo prowadzony z powrotem do miejsca pracy. Więźniowie nie byli w stanie iść, a tato miał chore nogi. Przez jakiś czas był stróżem w zakładach maszynowych, później trafił z gangreną do szpitala, z którego już nie wrócił. Ostatni znak od ojca rodzina otrzymała we wrześniu 1943 roku. W swoim liście pisał, że spodziewa się wrócić do nich w sierpniu… Mimo podejmowanych przez rodzinę starań, nie udało się uzyskać żadnych informacji o jego losie, śmierci czy miejscu pochówku. Po wielu latach dzieci zdecydowały się na grobie mamy umieścić na tablicy także dane dotyczące ojca, z zaznaczeniem: „miejsce spoczynku nieznane”.
W październiku 1943 r. najstarsza siostra Zosia wstąpiła do wojska polskiego tworzonego przez generała Zygmunta Berlinga i Wandę Wasilewską. Była w batalionach kobiecych Pierwszej Armii Drugiej Dywizji. Z frontem dotarła do Polski i osiedliła się na Ziemiach Odzyskanych w Szarocinie (powiat: Kamienna Góra).
Natomiast Józefę Rogus z młodszymi dziećmi zimą 1944 r. przewieziono do Gaincowa. Miejscowa ludność była życzliwa. Jednak ze względu na to, że jedna z córek poszła do wojska, rodzinę określono jako „wojskową” i pod tym pretekstem zostały im odebrane kartki żywnościowe. Mama podejmowała nadludzkie wysiłki, by wystarać się o żywność, którą potem dźwigała na plecach, brnąc przez puste pola po kolana w lodowatej wodzie i topniejącym śniegu, zagrożona atakiem wilków.
W maju 1944 roku rodzina Rogusów z grupą Polaków dotarła do wsi Lenino, gdzie za czasów carskich osadnikami byli Niemcy, wspominani z gospodarności: założyli wodociąg i zorganizowali wspaniałą stadninę koni. Za rządów komunistycznych wszystko to zostało zaprzepaszczone: wodociąg zniszczony, konie wychudzone, a osadnicy niemieccy przesiedleni do Kazachstanu. Z powodu ogromnego marnotrawstwa, mimo że pola były bardzo żyzne, brakowało żywności. Duże ilości zboża wymłóconego, usypane pod gołym niebem, mokły na deszczu i psuły się. Ludzie z trudem zdobywali pożywienie. Wydzielano na kartki małe ilości chleba.
Zajęciem starszych sióstr, ciężkim i niebezpiecznym, było dostarczanie beczkowozem wody ze studni. Przy pomocy kieratu ciągniętego przez konia wydobywały ze studni duże wiadro wody i wlewały do beczkowozu. Teresa z bratem Jankiem zbierali na stepie lucernę, którą karmili wychudzonego konia, gdy siostra przyjeżdżała z wodą. Kiedy tego „wzmocnionego” konia im odebrano, najmłodsze dzieci podkarmiały następnego.
9 maja 1945 r. oficjalnie zakończyła się wojna. Rodzina Rogusów dopiero w maju następnego roku wyjechała transportem do Polski.
Była ogromna radość po przekroczeniu granicy Polski – wspominała s. Maria Jolanta. – Wołaliśmy: „polskie kwiatki, polskie kwiatki”. Po czym zrywaliśmy je na polu i w puszkach po konserwach z Unry przybijaliśmy do wagonów. Cały pociąg był umajony.
Józefa z dziećmi zamieszkała u najstarszej córki w Szarocinie na Ziemiach Odzyskanych, gdzie osiedliła się po demobilizacji. W 1949 roku przenieśli się do osobnego domu z działką. Utrzymywali się z pracy starszych sióstr i z działki.
W Szarocinie Teresa uczęszczała do szkoły podstawowej. Po ukończeniu ośmiu klas, przerwała naukę i jako szesnastolatka rozpoczęła pracę w Zakładach Porcelany Technicznej w Leszczyńcu: najpierw jako pracownik produkcji, a po ukończeniu zaocznie pięcioletniego Technikum Ceramicznego w Krotoszynie, była zatrudniona w laboratorium. W leszczynieckich zakładach pracowała dziesięć lat – aż do momentu wstąpienia do Zgromadzenia.
Za względu na zawieruchę wojenną nie zachowała się data chrztu Teresy. Otrzymała tylko zaświadczenie Kurii Arcybiskupiej w Lubaczowie o wpisie do ksiąg metrykalnych parafii w Podhajcach w tomie 30, na stronie 118. Sakrament bierzmowania przyjęła w roku 1948 w Leszczyńcu z rak ks. Infułata Karola Milika, ówczesnego ordynariusza wrocławskiego, przyjmując imię Elżbieta. Teresa starała się często być na Mszy świętej, pomimo dużej odległości, jaka dzieliła jej dom od kościoła. Proboszcz parafii w Leszczyńcu zaświadczył, że przystępowała do spowiedzi raz w tygodniu, a Komunię świętą starała się przyjmować codziennie. Była przez parafian szanowana i lubiana.
Siostra Maria Jolanta wspominała, że podczas Soboru Watykańskiego II w Kościele w Polsce zrodziła się inicjatywa duchowego wspierania obrad i prac soborowych. Delegacje parafii, według ustalonego grafiku, miały czuwanie na Jasnej Górze i ofiarowały świece dla sanktuarium. Z tym wydarzeniem związana była chwila decyzji Teresy o obraniu życia zakonnego:
Miałam szczęście należeć do takiej delegacji z naszej parafii Leszczyniec. To czuwanie przed Świętym Wizerunkiem Królowej Polski było dla mnie wielkim i ważnym przeżyciem. Po pewnym czasie, będąc w podróży, zatrzymałam się w Częstochowie, parę godzin modliłam się przed Cudownym Obrazem Matki Bożej. Zrodziło się we mnie pragnienie wstąpienia do zgromadzenia.
O Laskach dowiedziała się z artykułu s. Rut Wosiek w „Przewodniku Katolickim”, który jej mama prenumerowała od wielu lat. Tam też znalazła adres i napisała list. Otrzymała odpowiedź od s. Marii Gołębiowskiej, która serdecznie zapraszała ją do Lasek. Z pierwszej wizyty zapamiętała:
Siostra Maria zaprowadziła mnie do kaplicy. Ołtarz był przystrojony pięknymi czerwonymi makami. Na cmentarzu nawiedziłyśmy grób Matki Elżbiety Czackiej. Następnie pojechałam do Warszawy, do Klasztoru na Piwnej. Miałam rozmowę z Matką Marią Stefanią, zostałam przyjęta na próbę. Wróciłam do domu, aby się spakować i załatwić formalności związane z rozwiązaniem stosunku pracy w Zakładach Porcelany Technicznej.
Na stałe do Lasek przyjechała 9 sierpnia 1964 roku. W tym samym roku 24 sierpnia przeszła do postulatu. Do nowicjatu została przyjęta 14 sierpnia 1965 roku. Pierwszą profesję złożyła na ręce m. Marii Stefanii Wyrzykowskiej 15 sierpnia 1966 roku. Natomiast 15 sierpnia 1971 roku – profesją wieczystą.
W aspiracie pomagała w przedszkolu: w sprzątaniu i w opiece przy dzieciach. W postulacie zaś krótki czas pomagała w kuchni centralnej i w Domu Rekolekcyjnym. O wszystkich tych działach, we wspomnieniach s. Marii Jolanty zostało świadectwo, jak wiele uczyła się i czerpała od starszych sióstr: podziwiała pracę pedagogiczną s. Germany Murawskiej, ówczesnej kierowniczki przedszkola, ale też niespożytą energią s. Consolaty Zawrotnej, ujęła ją dobroć s. Stefany Hołyńskiej czy osobowość s. Jadwigi Tarnowskiej. W kuchence Domu Rekolekcyjnego pomagała s. Felicji Chłap, z którą łączyły ją wspomnienia zsyłki. Obie należały do Związku Sybiraków i uczestniczyły w spotkaniach Sybiraków w okresie Bożego Narodzenia i w okolicy Wielkanocny.
Po pierwszych ślubach pozostała w Klasztorze na Piwnej do roku 1989, a więc 23 lata. Wykonywała różne prace: sprzątanie, dyżury na furcie, pomoc paniom niewidomym. Krótki czas była zakrystianką. Od 1968 roku, przez około 20 lat, zaangażowana była w działalność Ośrodka do Spraw Jedności Chrześcijan w Kurii Warszawskiej, którego kierowniczką była s. Joanna Lossow (pracowały trzy dni w tygodniu w kurii, a trzy dni w „Joannicum” w Klasztorze).
W tym czasie s. Maria Jolanta ukończyła kurs pisania na maszynie oraz 2-miesięczny Kurs Liturgiczno-Plastyczny zorganizowany przez ówczesny Wydział Spraw Zakonnych. Pomagała w przygotowywaniu skryptów na Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan dla wszystkich diecezji, w organizowaniu rekolekcji ekumenicznych dla kapłanów z różnych Kościołów chrześcijańskich czy dla młodzieży oraz sesji ekumenicznych dla kapłanów lub młodzieży.
W 1989 r. przeszła do wspólnoty w Żułowie, gdzie pomagała s. Ksawerze w pracy w oborze, a później w pralni s. Sykście, która dzieliła się z nią lekturami duchowymi. Od 1990 roku należała do wspólnoty w Izabelinie. Siostra Maria Jolanta wspominała, że było to miejsce szczególnie jej bliskie:
Nasze siostry pracowały własnymi rękami przy budowie pierwszego, tego najuboższego, najmilszego kościoła. Pomagały również w różny sposób przy powstawaniu obecnego kościoła murowanego. Gdy ja przyszłam do parafii, w prezbiterium była już posadzka marmurowa. W nawach był jeszcze beton, było dużo kurzu. Kropiłam ścierki wodą, składałam w wiadrze, aby równomiernie się nawilżyły, potem zakładałam je na szczotkę i świetnie zbierałam nimi kurz. Ludzie nie zbierali kurzu na swoje ubranie.
W 1992 roku siostra przeszła do Domu Modlitwy do Szczawnicy, do którego przyjeżdżały grupy oazowe, nasze siostry indywidualnie lub z młodzieżą niewidomą czy z parafii. Tam dopiero s. Maria Jolanta, mimo że rosła u podnóża Sudetów, odkryła „mistykę gór”. Chętnie towarzyszyła siostrom podczas wypraw na szczyty:
Ja zawsze przeżywałam piękno gór, ale podziwiałam je z „dołu”, a jest to szczególnie podniosłe przeżycie, gdy się idzie w góry. Gdy wróciłam na „ziemskie padoły”, długo trwało, zanim przyzwyczaiłam się do życia bez nawiedzenia gór.
Od roku 1995 siostra znowu była w Laskach, w Domu św. Rafała. Pracowała w kuchence i refektarzu. Po roku została skierowana do wspólnoty MB. Bolesnej, do pracy w parafii w Laskach. Cieszyła się, że mogła sprzątać kościół, podobnie jak w Izabelinie. Ubierała ołtarze kwiatami, przeważnie ofiarowanymi z ogrodów parafian. W swoich wspomnieniach także i ten czas pracy przy parafii siostra ilustruje różnymi obrazkami z życia, dzieli się przeżyciami, przypomina siostry, z którymi razem pracowała i żyła, ludzi, z którymi się spotykała. To piękne świadectwo wrażliwości siostry na drugiego człowieka, którego Bóg stawiał na jej drodze.
W październiku 2005 r. s. Maria Jolanta przeszła do Domu św. Franciszka w Laskach. Do tej wspólnoty należała 18 lat (aż do lutego 2023 br.). Przez większość lat mieszkała w Domu św. Antoniego. Wykonywała proste posługi: pomagała w szwalni, później w zmywaniu i innych zajęciach w domu, dbała o obejście walcząc jesienią ze spadającymi liśćmi, a zimą ze śniegiem i lodem, pomagała w ogrodzie.
Siostra Maria Jolanta przez całe życie zatroskana była o zbawienie dusz. Apostołowała wśród znajomych rozdając obrazki z modlitwami i wizerunkami świętych i aniołów, szczególnie archaniołów Michała i Rafała. Siostry z jej wspólnoty zapamiętały piękną postawę Siostry i świadectwo jej życia.
Siostra Mieczysława, przełożona Domu św. Rafała, napisała o ostatnim okresie życia s. Marii Jolanty, należącej do tej wspólnoty od 9 lutego 2023 roku:
Siostra przyszła do Domu św. Rafała ze względu na stan zdrowia i postępującą demencję: czuła się zagubiona i potrzebowała całkowitej pomocy w codziennym funkcjonowaniu. Zmianę Domu przyjęła pogodnie, może nie do końca zdając sobie sprawę, gdzie jest. Na początku jeszcze wiernie przychodziła do refektarza na wspólne posiłki i do kaplicy na modlitwę.
Załamanie zdrowia nastąpiło w lipcu, gdy samoistnie pękł kręgosłup. Siostra powoli słabła. Z czasem nie miała już siły chodzić, nie chciała jeść. We wrześniu nastąpiło znów pogorszenie i ks. Kazimierz Olszewski udzielił siostrze sakramentu namaszczenia chorych.
Śp. s. Maria Jolanta z wielką cichością, pokojem i wdzięcznością znosiła wszelkie zabiegi pielęgnacyjne, które wiązały się z dużym cierpieniem. Na pytanie, jak się czuje, odpowiadała, że dobrze. Ostatnie dwa dni siostry z Domu św. Rafała czuwały przy s. Marii Jolancie w dzień i w nocy, otulając ją modlitwą. Siostra odeszła cicho do Pana po godzinie 6:00.
Na zakończenie przywołajmy raz jeszcze wspomnienia s. Marii Jolanty, która z okresu pobytu w Szczawnicy zapamiętała jedną z wypraw z s. Lucjaną w Pieniny. Podziwiały wtedy widok z Góry Zamkowej na dolinę, urzekające barwy drzew. Napełnione tym pięknem, w drodze powrotnej ułożyły dwie dodatkowe zwrotki do „Pieśni słonecznej” św. Franciszka:
Pochwalony bądź o mój Panie,przez siostry nasze góry,
urwiste skały i lasy, barwne
jesienną czerwienią i złotem.
Pochwalony bądź o mój Panie,
przez siostrę naszą starość,
dojrzałe kłosy na polach
i winne grona, nabrzmiałe słodyczą…
(z dopowiedzeniem po cichu „oby nie goryczą i zgorzknieniem”)
Dziś ze św. Franciszkiem śpiewać może zwrotkę o siostrze śmierci cielesnej:
…błogosławieni, których zastaniesz, pełniących Twą najświętszą wolę,
śmierć druga nie uczyni im żadnej szkody.