Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie.

                                                                                                 J 11, 25

Dnia 9 grudnia 2020 roku odeszła do Pana nasza Siostra –

 

ŚP. SIOSTRA Filipa

od Najświętszego Imienia Jezus

Janina Czartoryjska

– w 93. roku życia, 70. roku powołania,
68. roku profesji zakonnej

 

Msza święta pogrzebowa będzie sprawowana w kaplicy Matki Bożej Anielskiej w Laskach
w sobotę, 12 grudnia 2020, o godz. 11:00. Po Eucharystii – pogrzeb na miejscowym cmentarzu.

PANIE, PRZYJMIJ JĄ DO SWOJEJ ŚWIATŁOŚCI.

 

Siostry […] przez całe życie oddają cześć Bogu, aby Go kochać i wielbić kiedyś w niewypowiedzianym szczęściu.                                                                                                                

Matka Elżbieta Czacka 

 

Siostra Filipa – Janina Czartoryjska pochodziła z Kurpiów: urodziła się 24 listopada 1927 roku w Teodorowie, w gminie Rzekuń, w powiecie łomżyńskim. Rodzicami byli Jan i Zofia z domu Darmochwał. (W niektórych dokumentach pojawia się nazwisko: Czartoryska; tak też siostra się podpisywała, gdy wstępowała do zgromadzenia. Trudno obecnie ustalić, jaka wersja jest prawidłowa, ale zachowujemy pisownię ze współczesnej ewidencji).

Ochrzczona została 6 stycznia 1928 roku w kościele parafialnym w Rzekuniu. Pierwszą Komunię świętą przyjęła w kościele św. Antoniego w Ostrołęce. Była drugą córką spośród sześciorga dzieci. Miała dwie siostry i trzech braci. Mama zajmowała się domem, a tato, jako drobny rolnik, musiał zarabiać na utrzymanie rodziny.

W dziewiątym roku życia Janina zaczęła naukę w szkole powszechnej w Wojciechowicach, ukończyła cztery oddziały. To w miarę stabilne dzieciństwo przerwał wybuch drugiej wojny światowej w 1939 roku. Okupacja, przechodzące kolejno fronty: niemiecki i sowiecki, i znowu niemiecki, przesuwanie przez okupantów granic i przesiedlenia całych wiosek z pogranicznego terenu, zapadły w serce młodej dziewczyny jako okres strachu, niepewności i troski o los i życie najbliższych. W jubileuszowych wspomnieniach z okazji 50-lecia ślubów zakonnych w 2002 roku s. Filipa podsumowała ten czas krótko:

„…wojna i tułaczka, wygnanie z własnego domu. Wepchnęli nas, pięć rodzin, do poniemieckiego domu o trzech pomieszczeniach. Życie było niełatwe. Wciąż strach, najazdy sowieckie, a potem niemieckie – trudno opisać to, co się działo. Tatuś był w AK. Mama jakoś sobie radziła z gromadką dzieci…”

Po przesiedleniu rodzina znalazła się w Srebrnym Borku, w powiecie zambrowskim, około 50 kilometrów na wschód od rodzinnych stron. W poniemieckiej wiosce rodzice otrzymali niewielki kawałek ziemi, a Janina podjęła znowu, choć na krótko, naukę w szkole. Nie był to jednak czas stabilizacji. Do młodej dziewczyny docierały przerażające informacje o zabiciu dwóch księży z miejscowej parafii czy wymordowaniu jednej nocy dziewiętnastu osób z wioski, w tym małych dzieci. W tym trudnym okresie, jak to zapisała w życiorysie napisanym przed wstąpieniem do zgromadzenia, modliła się gorąco, by przeżyła wojnę i mogła podjąć życie zakonne. Po wojnie już nie wróciła do szkoły, gdyż wtedy zaczęło się uczyć młodsze rodzeństwo. Ona jako starsza pomagała w gospodarstwie domowym i na polu.

Przy okazji złotego jubileuszu s. Filipa napisała o swoim powołaniu:

„Ja od najmłodszych lat chciałam być zakonnicą, ale potem to pragnienie mi minęło. Powołanie do zakonu wróciło po szesnastu latach. Zapisałam się do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Chodziłam na zebrania i to życie mi się podobało, ale pragnęłam być w zakonie habitowym”.

Od znajomej rówieśnicy, która wstąpiła do sióstr szarytek dostała adres do Lasek. 20 sierpnia 1949 roku napisała prośbę o przyjęcie do zgromadzenia. Ze względu na trudności z dojazdem, poprosiła, by wszelkie formalności, o ile to możliwe, załatwić listownie. Tak też się stało. Otrzymała kwestionariusz, który odesłała wraz z życiorysem, potrzebnymi zaświadczeniami i opinią proboszcza. Została przyjęta. Przyjechała do Lasek 2 stycznia, bo chciała od nowego roku 1950, zacząć życie zakonne. Oto jak Siostra Filipa zapamiętała ten swój „nowy początek”:

„Do Warszawy przyjechałam autobusem na dworzec, kupiłam bilet i poszukałam stanowisko «Laski». Stała tam śp. s. Faustyna [Jagiełło] i czekała na autobus, ale ja jej nic nie mówiłam, tylko patrzyłam, gdzie wsiądzie i myślałam, że to pewnie siostra z Lasek. Wysiedliśmy. Ona podeszła do mnie i spytała, dokąd chcę iść. Gdy odpowiedziałam, że do s. Bonawentury na próbę, s. Faustyna już się mną zaopiekowała. Pomogła mi nieść bagaż. Był duży – pierzyna, poduszka, koc i wiele innych rzeczy, które mi polecono wziąć z domu, jeżeli są możliwości.

Tak się dostałam do Lasek. Weszłam do kaplicy i tak sobie po cichu zaśpiewałam: «Do szopy, hej, pasterze, do szopy, bo tam cud». Cudem wydawała mi się szopa i Pan Jezus w Niej – mały, ale Bóg wszechmocny”.

__________________________________________________________________

Do postulatu została przyjęta 22 stycznia 1950 roku; nowicjat rozpoczęła 10 lutego 1951 roku; pierwszą profesję złożyła 11 lutego 1952, a śluby wieczyste – 11 lutego 1958 roku.

____________________________________________________________

 

Początkowy okres formacji pod okiem s. Bonawentury Statkowskiej jako kierowniczki postulatu i s. Marii Gołębiowskiej, mistrzyni nowicjatu, s. Filipa wspominała jako dobry czas. Pomagała w kuchni i oborze, po profesji – w pralni i refektarzu. Prawdopodobnie pod koniec drugiego roku profesji s. Filipa przeżyła trudny okres, kiedy to w wyniku nieporozumień z kierowniczką pracy o mało nie została odesłana do domu. Siostra wspominała:

„Nie miałam odwagi odwołać się do siostry przełożonej domowej, choć ją bardzo kochałam. Bałam się powiedzieć coś nietaktownego na kierowniczkę działu pracy. Kiedyś Matka Generalna zawołała mnie do siebie i powiedziała mi, że jestem nieposłuszna i mam wyjechać do domu. Mogę zostać do lutego. Ja się nie tłumaczyłam, ale się rozpłakałam i wyszłam z pokoju Matki. […] dalej pracowałam dobrze i modliłam się dużo. Przeniesiono mnie też do innego działu pracy”.

Sprawa wyglądała bardzo poważnie. Siostra zawiadomiła nawet o swoim powrocie rodzinę, która podjęła starania, by mogła podjąć naukę w szkole krawieckiej. Nie było to potrzebne, dzięki interwencji s. Marii i wyjaśnieniu z Matką całego nieporozumienia.

Po krótkim, zaledwie dwumiesięcznym, pobycie w Sobieszewie, gdzie s. Filipa podczas kolonii dzieci pomagała w kuchni s. Karolinie Pytelewskiej, ponad trzy lata należała do wspólnoty w Żułowie. Pracowała tam w kuchni, oborze, ogrodzie i gdzie było trzeba. Z właściwym sobie poczuciem humoru wspominała tę bardzo wyczerpującą pracę:

„Jak byłam w oborze często wstawałam wpół do czwartej, bo trzeba było krowy wydoić i nakarmić. Kiedyś rano podczas Oficjum Parvum (mówiłyśmy je po łacinie), na Gloria Patri… przewróciłam się, bo zasnęłam. Ale po tym przewróceniu mogłabym ze trzy noce nie spać – jeszcze szybciej wstałam, jak się przewróciłam… Później, gdy byłam w oborze, to s. Maria Janina [Borkowska] po południu wysyłała mnie na spoczynek”.

W 1957 roku s. Filipa wróciła do Lasek: do pracy w Domu Rekolekcyjnym przy sprzątaniu i obsłudze gości – dziesięć lat. Następnie dziewięć lat w infirmerii – przy chorych i w kuchence. Najdłużej, bo osiemnaście lat pomagała w gabinecie stomatologicznym. A przez kolejne lata w miarę możliwości pomagała w szwalni w podwórzu.

Gdy pogorszył się z wiekiem stan zdrowia siostry, przeszła do szpitalika jako pensjonariuszka, a od 2009 roku należała do wspólnoty św. Rafała i mieszkała w pokoju na parterze. W jubileuszowych wspomnieniach zostawiła piękne świadectwo, które przez kolejne blisko dwadzieścia lat nic nie utraciło ze swej aktualności:

„Wszędzie z pomocą Bożą jest mi dobrze. […] Com mogła zrobić dobrego, to robiłam. […] Przez te 50 lat tak mi się wydaje, że było więcej dobrego niż złego. Bardzo radośnie i szybko przeszło te 50 lat, zaledwie jakby się otworzyło jakieś drzwi. A tu już niedługo trzeba będzie wejść w inne Drzwi – do wieczności. Mam wielką ufność i wciąż mówię Panu Jezusowi: Jezu, ufam Tobie, że mnie zabierzesz do siebie”.

Pięknym dopełnieniem słów s. Filipy jest świadectwo s. Anity, która jako przełożona, a także pielęgniarka była z siostrą siedem lat we wspólnocie:

„W ostatnich latach życia, kiedy słabła fizycznie, nie mogła się samodzielnie poruszać i bolące stawy nóg i rąk bardzo dokuczały, kiedy traciła słuch, nie słyszałam, żeby narzekała. Kiedy ból był nie do zniesienia, prosiła o pomoc, mówiąc, że boli, ale jeszcze nie tak strasznie.

Modliła się właściwie cały czas. Prosiła o wczesne budzenie rano, żeby jeszcze przed jutrznią i mszą świętą zmówić cały różaniec: za Ojca Świętego, za ojczyznę, zgromadzenie, rodzinę i zawsze za nocną dyżurną oraz w powierzonych siostrze intencjach. A potem w ciągu dnia też właściwie nie rozstawała się z różańcem. Codziennie dużo modliła się w domowej kaplicy, podczas adoracji czy w ciszy, na wózku, blisko ołtarza.

Pogoda ducha i poczucie humoru były cechą szczególną siostry. Pomagające w codziennych czynnościach siostry czy panie były obdarowywane uśmiechem i wdzięcznością za każdą usługę, czasami anegdotą, a w czasie dłużej trwających czynności wspominała dawne czasy rodzinne czy laskowskie. Kochała bardzo swoją rodzinę, jak również tę laskowską z siostrami, pracownikami, niewidomymi i każdego dnia zanurzała ich w modlitwie.

Miała szczególny dar komunikacji z siostrami z Indii czy Afryki. Brak języka nie tylko nie utrudniał kontaktu, ale stawał się okazją do nawiązywania jeszcze bliższych relacji. Poczucie humoru, zawsze zainteresowanie i troska o innych, niosło radość przebywania z siostrą Filipą. Pogodne i takie dojrzałe przyjmowanie ograniczeń i dolegliwości związanych z wiekiem sprawiało, że siostra emanowała pięknem osoby, która żyje i kocha naprawdę Pana Jezusa i bliźnich. Tęskniła za Niebem i cieszyła się na spotkanie z Panem Bogiem i Bliskimi.

Od 10 października br. s. Filipa miała poważne zaburzenia mowy, wskazujące na niewielki udar. Była coraz słabsza, chwilowo traciła kontakt z otoczeniem. Zdecydowane pogorszenie stanu zdrowia zaczęło się 13 listopada. Siostra stopniowo, przestawała jeść, wspomagana była kroplówkami, silnymi lekami przeciwbólowymi i tlenem.

Odchodziła przez dwie doby, cichutko gasnąc. Siostry czuwały przy niej na zmiany. Odeszła do Pana w środę, 9 grudnia 2020 r., o godzinie 16:30. Przy łóżku Siostry modliła się Matka Judyta, s. Szymona, przełożona, cała wspólnota i siostry z innych domów.

 

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close