† Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie.
J 11, 25
Dnia 8 kwietnia 2024 roku, ok. godz. 18:30 odeszła do Pana
ŚP. SIOSTRA M. KONSTANTYNA
od Przenajświętszych Stóp Pana Jezusa
Irena Wiśniewska
w 89. roku życia, 67. roku powołania, 63. roku profesji zakonnej
Msza święta pogrzebowa była sprawowana w kaplicy Matki Bożej Anielskiej w Laskach w czwartek, 11 kwietnia br., o godz. 13:00. Po Eucharystii pogrzeb na miejscowym cmentarzu.
PANIE, PRZYJMIJ JĄ DO SWOJEJ ŚWIATŁOŚCI.
Siostry […] przez całe życie oddają cześć Bogu, aby Go kochać i wielbić kiedyś w niewypowiedzianym szczęściu.
bł. Matka Elżbieta Czacka
Siostra Konstantyna – Irena Wiśniewska urodziła się 24 maja 1935 roku, we wsi Ruszkowiec, w powiecie opatowskim, w Świętokrzyskiem. 30 maja tego roku została ochrzczona w kościele parafialnym w Ruszkowie. Rodzice, Franciszek i Marianna z Pokrzewnickich, byli rolnikami. Po dwóch latach przenieśli się do Stryczowic, rodzinnej wsi ojca. W miejscowej parafii w Mominie przyjęła Pierwszą Komunię świętą, a następnie sakrament bierzmowania w 1950 roku.
Irena była najstarsza z rodzeństwa: miała młodszą o trzy lata siostrę. Młodszy o dziesięć lat brat zmarł w niemowlęctwie. Siostra Konstantyna wspominała, że rodzice byli bardzo pracowici i zaradni. Tato zanim założył rodzinę, nauczył się szewstwa, murarstwa i tynkowania, stawiania pieców i wielu innych prac. Wszystkie te umiejętności przydawały mu się w dalszym życiu.
[W czasie wojny] robił nam buty: wyprawiał skóry na rzemień, na podeszwy coś dokupił, zawsze ze starego buta jakaś część nadawała się do nowego. Sam wymurował budynki gospodarcze z czerwonego piaskowca, spoiwem była glina. Sam też zrobił żarna, dla Mamy kołowrotek, dzieże, balie, ceber. Mama też była bardzo gospodarna i pracowita. Jak nie było pracy w polu, to przędła i z płótna szyła bieliznę i odzież roboczą. Szyła ręcznie, ale pięknym ściegiem. Umiała robić swetry na drutach.Mama również bardzo wcześnie uczyła dzieci modlitwy. Zimą, przy różnych domowych pracach: szyciu, cerowaniu, śpiewała i opowiadała dziewczynkom „o Panu Bogu, o aniołach, o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Pana Jezusa” i uczyła się modlić. Ojciec natomiast pilnował, żeby dzieci odmawiały pacierz. Dbał też, żeby zachowany był dzień święty oraz podtrzymywał różne tradycje i zwyczaje ludowe.
Irena miała zaledwie cztery lata, gdy wybuchła wojna. Przeżyła całą jej grozę: biedę, zagrożenie życia i lęk przed utratą najbliższych. Do szkoły poszła dopiero po wojnie. Nauka szła jej dobrze i bardzo lubiła się uczyć, ukończyła jednak tylko cztery klasy, gdyż ze względu na jej dużą krótkowzroczność, rodzice zdecydowali, by nie kształciła się dalej, ale została „na gospodarstwie”. Edukację podstawową dopełniła już w zgromadzeniu – w szkole podstawowej dla pracujących.
Od najmłodszych lat pomagała rodzicom w gospodarstwie. Na łąkach i pastwiskach spędziła dziecięce lata, pasąc krowy i kilka owiec. Od wczesnych lat była wrażliwa na sprawy Boże. Zapisała we wspomnieniach: Nosiłam ze sobą na pastwisko książeczkę do nabożeństwa, różaniec, który był dla mnie bardzo trudną modlitwą, bo też bezmyślnie mówić zdrowaśki, jak mówili, to grzech. Modliłam się przeważnie do Serca Pana Jezusa. Polecałam Bogu moje życie, moje cierpienie.
Była ciekawa spraw religijnych. W domu nie było Pisma Świętego, znała tylko fragmenty, które w szkole przywoływała nauczycielka, ale rozczytywała się w żywotach świętych z książki, którą pożyczyła od wujka. Chłonęła wszystko co dotyczyło spraw Bożych: w szkole, w kościele, była uważna na zasłyszane opinie.
W dzieciństwie słyszałam, jak ludzie mówili: „Kto tam wie, czy ten Pan Bóg jest, czy ta dusza jest”, i że księża to wszystko wymyślili, podobno człowiek pochodzi od małpy. Ja się takich myśli bałam, a one się pchały do głowy jak natrętna mucha. Męczyło mnie to bardzo, bo słyszałam, jak ksiądz mówił, że grzech przeciw wierze jest największy, a ja się bałam grzechu. […] jak spytałam księdza proboszcza, to mi kamień z serca spadł, powiedział, że jak takie myśli przychodzą, to się trzeba modlić.
Myśl o życiu oddanym Bogu pojawiła się u niej już w dzieciństwie. Od mamy dowiedziała się, że jako dziewczyna nie może zostać księdzem, ale może być zakonnicą. To pragnienie w niej powracało, choć – jak wspominała – podczas zbaw z dziećmi z sąsiedztwa zawsze była księdzem: „…odprawiałam nabożeństwa, chrzciłam lalki, a nawet psa i kota; co się dało grzebałam po chrześcijańsku, komu się dało, dawałam śluby”.
Z czasem odsuwała od siebie myśli o zakonie, gdyż przekonana była – i tak powszechnie uważano – że „do zakonu może pójść tylko dziewczyna ładna, bogata i że musi mieć wykształcenie, tak jak ksiądz”, a dla niej obrano drogę gospodyni domowej. W swoich wspomnieniach s. Konstantyna pisze, że zastanawiała się często nad tym, jak sobie życie ułożyć, żeby mieszkać w pobliżu kościoła, być codziennie na Mszy świętej i przyjmować Komunię świętą i żeby nie popełniać nawet najmniejszego grzechu. Paradoksalnie, rozterki Ireny w kwestii podjęcia drogi życia zakonnego rozwiała książka, która z zamierzenia miała zniechęcać młodych ludzi do Boga, Kościoła, wiary. Siostra wspominała:
Moja siostra uczęszczała do liceum pedagogicznego i tych kandydatów na nauczycieli, starano się ateizować na wszelkie sposoby. Jako lekturę do opracowania dawano im książki szkalujące hierarchię Kościoła, duchowieństwo i zakony. Raz przyniosła do domu książkę napisaną przez Natalię Rolleczek „Drewniany różaniec”. Na okładce były zakonnice i mnie to od razu zainteresowało. Ale były tam opisane niecne czyny o tych zakonnicach, które przed wojną prowadziły dom dziecka i autorka książki tam podobno u nich była. Zwróciła jednak moją uwagę s. Alojza, góralka, bez wykształcenia, pracująca przy bydle, o której to autorka bardzo dobrze napisała. Wtedy pomyślałam, że można jednak być zakonnicą bez wykształcenia.
Irena miała wtedy około 19 lat. Dalej pasła krowy, czytała gazety religijne i nie mówiąc nikomu szukała odpowiedzi na pytanie, czy mogłaby jednak pójść do klasztoru.
Kiedyś szwagier mojej koleżanki kupił gdzieś Przewodnik Katolicki i pożyczyli mi, i był tam krótki artykuł o Laskach: na zdjęciu kaplica, siostry i liczny nowicjat.
Najpierw jednak o swym pragnieniu Irena odważyła się powiedzieć siostrom Rodziny Maryi ze wspólnoty w Ostrowcu Świętokrzyskim. Ze względu na słaby wzrok poradziły jej zgłosić się do Lasek. Wtedy dopiero zwierzyła się rodzicom. Początkowo byli przeciwni, by została siostrą.
Dla mnie natomiast – wspominała s. Konstantyna – wstąpienie do zakonu wydawało się czymś tak pięknym, jak wiosna i drzewa w kwiatach. Gdy mi się w końcu udało wyruszyć do tych Lasek, to byłabym szyny kolejowe z radości całowała.
Po raz pierwszy przyjechała do Lasek 19 sierpnia 1957 roku. Zapamiętała ten moment bardzo wyraźnie na długie lata:
Ubrałam się jak najpiękniej, w piękną zieloną sukienkę, ładnie uczesałam włosy (nawet trwałą zrobiłam) i tak stanęłam pierwszy raz w Laskach. Rozmawiałam z Matką Benedyktą, siedziałyśmy na murku przed kaplicą. Myślałam, że mnie na wylot prześwidruje tymi zielonymi oczami. Było słoneczne popołudnie około szesnastej.
Od razu została na próbie zakonnej, po której m. Benedykta przyjęła ją do zgromadzenia. Zapamiętała, że na dobre przyjechała do Lasek 5 listopada tego roku.
Postulat rozpoczęła 2 lutego 1958 roku. Do nowicjatu została przyjęta 14 sierpnia 1959, pierwszą profesję złożyła 11 lutego 1961 roku. Natomiast śluby wieczyste – 11 lutego 1968 roku.
Z charakterystyczną dla siebie szczerością s. Konstantyna zapisała wrażania z pierwszego okresu życia w zgromadzeniu:
Każdego ranka, jak się obudziłam, odczuwałam wielką radość, że już jestem w Laskach. Nie podobał mi się, co prawda, ubiór sióstr: brązowe z czarnym to źle dobrane kolory i welony pozapinane białymi agrafkami, czasem dużymi, łaty, a każda łata miała inny odcień. Ale siostry w kaplicy, siedzące pod tymi łatami, bardzo pięknie śpiewały.
W postulacie była dwa lata, część formacji odbyła w klasztorze na Piwnej, który zgromadzenie niedawno odzyskało dzięki Prymasowi Wyszyńskiemu. Także nowicjat i pierwsze lata profesji spędziła na Piwnej. Pracowała wówczas chałupniczo w działającej tam spółdzielni: szyła kołdry, wyplatała krzesła, wykańczała materiały ze Spółdzielni Nowa Pracy Niewidomych. Poza tym sprzątała, zmywała, robiła zakupy i miała różne dyżury.
Prawie dziesięć lat była Siostra w Żułowie. Pracowała w gospodarstwie: w polu, w chlewie i w oborze. Kolejne siedem lat spędziła w Sobieszewie, gdzie oprócz prania, prasowania i sprzątania, znowu pomagała w gospodarstwie – w oborze i przy hodowli kur. To tam s. Konstantyna nauczyła się jazdy na rowerze i dowoziła nim zakupy, dopóki nie było samochodu. Rower stał się na długie lata nieodłącznym środkiem transportu s. Konstantyny z Maciejek do Lasek i z powrotem.
W 1980 roku siostra przyjechała do Lasek. Przez rok pracowała w magazynie żywnościowym, potem przez dwa lata w refektarzu Domu św. Rafała. Gdy ukończono budowę nowego Domu św. Rafała, pomagała przy przeprowadzce z baraku i przygotowywała go do rozbiórki.
Długi okres życia s. Konstantyny związany jest z domem w Maciejkach, gdzie mieszkała przez 36 lat, przynależąc w tym czasie do różnych naszych wspólnot, w większości do Domu MB. Jasnogórskiej. Miała tam niewielki pokój z osobnym wejściem i miała swoje małe gospodarstwo z ogrodem i kurami.
Wiosną 2023 roku siostra przeszła ciężki udar i po wyjściu ze szpitala, od kwietnia, zamieszkała w Domu św. Rafała. Pragnęła odzyskać sprawność i marzyła, że wróci do ukochanych Maciejek, ale sił raczej ubywało. W tym czasie większość jej dni wypełniała adoracja w kaplicy domowej.
Siostra Ida zastępująca po świętach wielkanocnych przełożoną, s. Mieczysławę, zauważyła, że s. Konstantyna nieustannie dziękowała Bogu za chorobę i dar bycia w domu św. Rafała i możliwość adoracji, na którą zawsze brakowało jej czasu pośród licznych aktywności w Maciejkach:
Po ostatnim pobycie w szpitalu (w lutym 2024) nie miała już sił, by uczestniczyć w kaplicy w modlitwach i adoracji, mogła się tylko łączyć przez głośnik. Aż do ostatnich chwil wyrażała wdzięczność za opiekę. Dostrzegała najdrobniejsze gesty wsparcia i pomocy. Zadziwiała modlitwą i troską o sprawy Ojczyzny. W ostatnich dniach bardzo pragnęła obecności drugiej osoby, którą uważała za anioła przysłanego przez Boga. Była cierpiąca, ale do końca była świadoma.
5 kwietnia, w Pierwszy Piątek miesiąca, poprosiła o spowiedź ks. Kazimierza Olszewskiego. W poniedziałek, 8 kwietnia, kiedy Kościół obchodził przeniesioną z marca uroczystość Zwiastowania Pańskiego, około godziny 18:00 rozpoczęła się agonia s. Konstantyny. Wokół odchodzącej Siostry zgromadziły się licznie siostry ze wspólnoty św. Rafała i dochodziły siostry z innych domów z Lasek. Sakramentu namaszczenia chorych i absolucji udzielił ks. Sebastian Wyrzykowski. Siostra Konstantyna zmarła spokojnie o 18:30 otoczona obecnością i modlitwą sióstr, tak jak tego pragnęła.
***
Pięknym uzupełnieniem tego życiorysu s. Konstantyny niech będzie świadectwo s. Kamili: Byłam z s. Konstantyną 10 lat w jednej wspólnocie Domu MB. Jasnogórskiej oraz około półtora roku mieszkałyśmy pod jednym dachem w „Maciejkach”. Takich osobowości jak Siostra nie da się zapomnieć. Robiła wszystko z pełnym zaangażowaniem – psychicznym, fizycznym i duchowym – na miarę swoich sił i możliwości. Miała wyrazistą osobowość, czasami zadziorną, innym razem rozczulającą swoją empatią i zachwytem nad pięknem stworzenia.
Gdy była czegoś pewna, nie obawiała się konsekwencji – potrafiła napominać, zwracać uwagę i nie tylko siostrom, ale także osobom w swoim otoczeniu – np. mężczyznom pod wpływem alkoholu czy przeklinającym. Jak mało kto, była świetnie zorientowana w sytuacji w kraju i za granicą, też od strony politycznej – bardzo lubiła słuchać Radia Maryja czy też czytać tygodnik „Gość niedzielny” – od deski do deski. Była prawdziwa w wyrażaniu swojego zdania – akceptacji czy dezaprobaty, ale też lubiła bardzo żartować, czasami z poważną miną.
Umiała zachwycić się pięknem – pięknem stworzenia – trawkami, kwiatuszkami, robaczkami i oczywiście jej ukochanymi kurkami czy wcześniej pieskami. Siostra potrzebowała towarzystwa, aby mogła się wypowiedzieć, czasami podroczyć, a głównie myślę, że po prostu pobyć. Czasami swoimi opowieściami „podnosiła atmosferę”, by na końcu stwierdzić, że tylko żartowała.
Potrafiła przepraszać w ten sposób, że rozwalała wszelkie schematy – padała na kolana, wyznawała winę, okazywała skruchę i postanawiała poprawę…
Miałam szczęście, że przed Jubileuszem 50-lecia profesji zakonnej s. Konstantyny byłam osobą towarzyszącą siostrze w jej „podróży sentymentalnej”, do której zaprosił ją jej krajan pan Jan Szymczyk w rodzinne strony w Świętokrzyskiem. To były niezapomniane chwile pełne radości, śmiechu, żartów i ogromnego szczęścia Siostry. W swoich rodzinnych stronach była podejmowana jak królowa. Każdy chciał się z nią spotkać. Niektórzy tak nie umieli się rozstać, że chodzili od domu do domu za nią, aby dłużej pobyć. Miałam wrażenie, że siostra przeżywa drugą młodość.
S. Konstantyna kochała życie w różnych jego przejawach. Bardzo się martwiła, aby do końca być świadomą i Pan Bóg wysłuchał jej modlitw. Jestem pewna, że będzie nas wspierała z Góry.
***
Na zakończenie jeszcze słowo samej s. Konstantyny, którym pożegnała się z nami po swoim jubileuszu w 2011 roku: I tak życie dobiega końca. Wciąż Bogu dziękuję, że tu jestem. Jedynie co mnie zasmuca, to moje grzechy, moje upadki. Jak pomyślę, to aż czuję się niegodna przebywać między ziemskimi aniołami, jakimi są siostry, od których doznałam tyle dobra w ciągu całego mego życia, a od siebie nic nie dałam albo bardzo niewiele…
My natomiast wiemy, jak wiele s. Konstantyna nam dała poprzez swoją modlitwę, pracę, staranie o wierność, powstawanie z upadków, miłość i radość w krzyżu, który niosła z miłości ku Panu Jezusowi. Zawołał ją do siebie w dniu szczególnym, w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, kiedy Kościół wielbi Boga za tajemnicę Wcielenia Syna Bożego i oddaje cześć Jego Matce. Siostra Konstantyna była Jej zupełnie oddana i ufamy, że Maryja wprowadzi naszą Siostrę do radości nieba.