„Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie”.

 J 11, 25

„…Siostry… przez całe życie oddają cześć Bogu, aby Go kochać i wielbić kiedyś w niewypowiedzianym szczęściu”.                                                                                                                         Matka Elżbieta Czacka

 

Dnia 26 sierpnia 2017 roku odeszła do Pana

nasza Siostra

ŚP. SIOSTRA JOZAFATA

od Najświętszej Rodziny

Helena Zwierko

 Przeżywszy lat 91; życia zakonnego 59; profesji 56.

 Msza św. pogrzebowa będzie sprawowana 30 sierpnia (w środę) o godz.14 00 w kaplicy Matki Bożej Anielskiej w Laskach. Po Mszy św. odbędzie się pogrzeb na zakładowym cmentarzu.

 

PANIE, PRZYJMIJ JĄ DO SWOJEJ ŚWIATŁOŚCI.

 SIOSTRA JOZAFATA – Helena Zwierko – urodziła się 2 lutego 1926 roku w Sienkowiczach, powiat Lida (obecnie Białoruś). Sakrament chrztu św. otrzymała 30 maja 1926 r., a sakrament bierzmowania w 1936 roku – w kościele parafialnym w Lipniszkach.

            W swoich wspomnieniach spisanych z okazji 50-lecia profesji w listopadzie 2011 roku podkreśliła, że zależy jej na przywróceniu prawdziwej daty urodzenia, która została zmieniona omyłkowo w akcie repatriacyjnym przy jej wyjeździe z ZSRR i pozostała we wszystkich późniejszych dokumentach oraz dowodach osobistych (z aktem zgonu włącznie!), gdzie jest podawana jako 20 czerwca 1926 roku. Prawdziwa data pozostała jej tylko „na pamiątkę” w rosyjskim świadectwie urodzenia.

Zmiana ta miała dla niej osobiście znaczenie ze względu na to, że najważniejsze wydarzenia swego życia odnajdywała w dniach poświęconych Matce Bożej: 2.II.1926 – Ofiarowanie Pańskie – Matki Bożej Gromnicznej – urodziny, pierwsza Komunia św. – 15 sierpnia 1935 i rok później – też 15 sierpnia – Bierzmowanie, pierwsza profesja 11 lutego 1961, profesja wieczysta 11 lutego 1967 i wreszcie – „potwierdzenie” odejściem do Pana w dniu jubileuszowej uroczystości Matki Bożej Częstochowskiej – 26 sierpnia 2017 roku.

Helena była najstarszym z siedmiorga dzieci Józefa Zwierko i jego żony Emilii z domu Mulicy. Małżeństwo jej rodziców było naznaczone problemami właściwymi dla ziemi, z której się wywodziła. Mama – Emilia pochodziła ze zubożałej szlachty tzw. „zagonowej” (znanej jeszcze z Trylogii Sienkiewicza), a tata – nie dość, że prosty i ubogi robotnik (kolejarz-maszynista), to jeszcze prawosławny i rodzinnie głęboko zakorzeniony w swojej wierze.

Miłość pokonała te opory, Józef Zwierko przed ślubem przeszedł na wyznanie rzymskokatolickie – a błogosławiący związek proboszcz za ten akt ich pochwalił, z zapewnieniem Bożego błogosławieństwa. Mama modliła się gorliwie o kapłaństwo dla swego przyszłego pierworodnego, którym okazała się jednak Helenka, a owocem tej modlitwy, jak była przekonana, było jej bardzo wczesne i wbrew przeciwnościom realizowane powołanie zakonne. Miała trzech młodszych braci: Stefana, Edwarda i Czesława oraz trzy siostry: Jankę, Olę i zmarłą w niemowlęctwie Leokadię. Jako najstarsza z rodzeństwa była od wczesnych lat życia wprowadzana do opieki nad młodszymi dziećmi. Babcia i mama prowadziły ją do odległego o cztery kilometry kościoła i pobliskiej cerkwi oraz uczyły na pamięć podstawowych modlitw, też po polsku i po rusku, oraz prawd katechizmowych. Potem to do niej należało już przekazywanie tej wiedzy młodszemu rodzeństwu, którym się opiekowała od pieluch.

Po wybuchu wojny we wrześniu 1939 i zmieniającej się na jej ojczystej ziemi przynależności państwowej: między wkraczaniem wojsk radzieckich i niemieckich, jej ojciec musiał się ukrywać (podczas pierwszej wojny był legionistą), mama próbowała sobie radzić z gospodarstwem, ale Helenkę i starszych chłopców porozsyłała do służby w okolicznych gospodarstwach, w miarę możności łączyli to też z nauką w szkole. Helenka miewała już w tych latach, w wieku szesnastu lat, pierwsze oferty od chłopców, które jej zupełnie nie interesowały. Od pierwszej Komunii świętej miała wielkie pragnienie przyjmowania Pana Jezusa częściej i zazdrościła dzieciom, które miały taką możliwość. Mieszkała cztery kilometry od kościoła i nie mogła tego połączyć z obowiązkami służby.

Natomiast po zakończeniu wojny i definitywnym włączeniu jej „małej ojczyzny” do Republiki Białoruskiej w ramach ZSRR – bardzo pragnęła wyjechać do Polski (czyli powstałej już Polskiej Republiki Ludowej – PRL). Taką możliwość mieli Polacy z terenu przydzielonego w Jałcie ZSRR – w ramach tzw. „repatriacji”. Jej mama bardzo się z tą perspektywą łamała – poczuwała się do obowiązku opieki nad chorą teściową. Ostatecznie 7 kwietnia 1946 roku tato wyjechał z trzema synami w wieku: dziewięć, jedenaście i siedemnaście lat oraz dziewiętnastoletnią Helenką. Po dwóch tygodniach podróży w towarowych wagonach zostali przydzieleni do warmińskiej części ówczesnych „Ziem Odzyskanych”. Zatrzymywali się w opuszczonych przez Niemców miasteczkach: Bartoszycach i Korszach w poszukiwaniu nowego miejsca dla siebie – możliwości pracy oraz szkoły dla chłopców. Ostatecznie osiedlili się w Rastembergu, czyli obecnym Kętrzynie, mieście powiatowym, gdzie były jakieś zakłady oraz kilka szkół. Najstarszy z braci wkrótce zdecydował się wyjechać na Śląsk, gdzie podjął naukę i wstąpił do wojska (przez sześć lat jako żołnierz zawodowy). Ojciec dostał pracę na kolei, a dwaj młodsi bracia poszli do szkoły i w domu zostali pod opieką Helenki, której ojciec powierzył całkowitą odpowiedzialność za ich wychowanie, a także za prowadzenie gospodarstwa. Oddawał jej całą pensję, ale kupienie czegokolwiek w najbliższej okolicy było trudne, a wyjeżdżając nie mogli ze sobą zabrać większych bagaży, choćby pościeli czy ubrań na zmianę. Nie był to więc łatwy okres dla młodziutkiej dziewczyny. Liczyli, oczywiście, że rozstanie z mamą i siostrami nie będzie trwało długo. Babcia zmarła rzeczywiście w kilka tygodni po ich wyjeździe, więc zaczęli wysyłać kolejne pisma o pozwolenie na przyjazd pozostałej rodziny, co trwało przez okres prawie dziesięciu lat. W tej sytuacji Helenka nie mogła pójść ani do pracy, ani do szkoły, ale zyskała wymarzony blisko położony kościół i mogła przystępować często do Komunii świętej.

Kiedy przeczytałam w „Rycerzu Niepokalanej” w 1947 roku… ogłoszenie, że Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża przyjmują kandydatki z dobrym zdrowiem, wiek do 30 lat, pierwszy odruch był – to zgromadzenie dla mnie! Ponieważ od najmłodszych lat kochałam świętego Franciszka. Ale cóż, mogłam tylko marzyć, nie mogłam zrealizować… – pisała w swoim wspomnieniu jubileuszowym. – Zostałam członkiem Milicji Niepokalanej 27 lipca 1947 roku. Wtedy oddałam się Niepokalanej na własność… Wstąpiłam do III Zakonu św. Franciszka, żeby choć w ten sposób służyć Jezusowi. 8 grudnia 1948 roku przyjęto mnie do nowicjatu… potem po roku profesja… Kochałam Jezusa i jakoś trudno było zrobić innemu miejsce w moim sercu… I tak czekałam jedenaście lat z hakiem… Oprócz prowadzenia domu, to sama trochę szyłam, wiązałam na drutach czy szydełkiem. W takich momentach jest okazja do kontemplowania Boga. Dużo czytałam książek o tematyce religijnej… Każdy swój czyn Bogu ofiarowywałam, nawet idąc po trawie czy po kamieniach, myślałam o Bogu, żeby każdy krok był na Jego chwałę i tak zżywałam się lepiej z moim Jezusem i Jego Matką. Zawsze przez Maryję prosiłam Jezusa…

I tak dotrwała do 1956 roku, kiedy po polskim „październiku” została otwarta granica do ZSRR. Bracia zdobyli paszporty, żeby pojechać po matkę i siostry, zostawili im potrzebne dokumenty do starania się o wyjazd i musieli wracać. Wszyscy trzej byli już żonaci. Wreszcie mama wraz w siostrami przyjechała do Polski 22 października 1957 roku. Helenka wobec tego chciała od razu się zgłosić do zgromadzenia, ale jej kierownik duchowy kazał czekać jeszcze rok: Czekałaś dziesięć lat, możesz i ten jeden.

Bo trzeba tu dodać, że w tym trudnym czasie oczekiwania na realizację powołania Helenka ukończyła w 1950 roku diecezjalny kurs katechetyczny w Kętrzynie, a w 1951 – w Gietrzwałdzie i w latach 1957-1958 podjęła intensywną pracę katechetki, dojeżdżając jako „kontraktowa nauczycielka religii rzymskokatolickiej” do szkół przy parafiach w Czernikach, Biedaszkach, Bajorach, Sławkowie, Wyskoku, w końcu w Srokowie. Przy tej okazji spotkała też na swojej drodze duchowej dwóch ważnych (nie tylko dla niej) kapłanów. Pierwszym był ówczesny kanclerz kurii olsztyńskiej – ks. Stanisław Kobyłecki, którego znamy ze wspomnień śp. siostry Jany Brudzińskiej (w książce „Poślubiona Wschodowi”) jako jej małego ucznia Stasia, którego wraz z kolegą wyprawiała przez graniczny wtedy Zbrucz, żeby po polskiej stronie mogli się zgłosić do Małego Seminarium (ks. Infułat Stanisław Kobyłecki zmarł w 1987 roku w Podkowie Leśnej pod Warszawą). Drugim był ks. Henryk Gulbinowicz (przyszły arcybiskup wrocławski i kardynał), który jej powiedział o Laskach: Tam jest dobry Duch Boży. Idź do Lasek, będziesz miała co robić…

Helena bała się jednak pisać, bo przez ten czas miała już skończone 31 lat, a w Laskach przyjmowali do 30 lat. W końcu przekonała ją wizytatorka katechetyczna Stefania Łagodzińska: Powiedziała, że gdzie przyjmują wdowy, tam przyjmą i spóźnione wiekiem powołanie. Więc napisałam.

 ——————————————————————————————————————————————————————————————————————————

Do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża została przyjęta 16 lipca 1958 roku;

Pierwszą profesję złożyła 11 lutego 1961 roku; profesję wieczystą – 11 lutego 1967 roku.

—————————————————————————————————————————————————————————————————————————–

W ciągu prawie sześćdziesięciu lat swego życia zakonnego należała głównie do wspólnot zakonnych w Warszawie i Laskach oraz przez rok – w Żułowie.

W postulacie i nowicjacie pomagała, wraz z innymi siostrami, w sprzątaniu kościoła św. Marcina podczas remontu po jego odzyskaniu przez Zgromadzenie. Pomagała też w klasztornej pralni oraz w zakrystii. W latach 1961-1969 była wychowawczynią w grupie specjalnej internatu dziewcząt. Przez rok pracowała w polu i gospodarstwie w Żułowie. Ponownie w Klasztorze warszawskim – jako przewodniczka niewidomych mieszkanek Klasztoru. Kolejny rok – w laskowskiej pralni i od 1971 do 1987 – jako pomoc wychowawcza w internacie chłopców. W latach 1987 do 2002 wróciła jeszcze raz do Warszawy, gdzie pomagała, w ramach Duszpasterstwa Niewidomych, mieszkającym na terenie Warszawy samotnym niewidomym staruszkom. W latach 2002 do 2010 była w Domu św. Franciszka w Laskach, pomagając na furcie i w refektarzu.

W roku 2010 zamieszkała na stałe w Domu św. Rafała na oddziale chorych sióstr. W tym też okresie przeżyła swój zakonny jubileusz 50-lecia profesji w dniach 19-20 listopada 2011 roku, z którego wspomnienia zostały wykorzystane w tekście nekrologu.

Ostatnie miesiące życia Siostry stawały się coraz wyraźniej czasem cierpienia i milczącego odchodzenia. Już nie opuszczała swego pokoju, potem łóżka. W kwietniu przeszła poważny zawał serca, po którym przez kilka dni siostry zmieniały się na czuwaniu przy niej w dzień i w nocy. Zawał przeszedł, ale pozostały jeszcze długie tygodnie wzrastającego cierpienia i słabnącego kontaktu z otoczeniem. Była coraz słabsza. Tak jak mówiła o ważnych chwilach swego życia oddawanych Matce Bożej w różne Jej święta – na to swoje ostateczne SPOTKANIE odeszła także w Jej wielkie święto, upamiętniające 300-lecie koronacji Jasnogórskiego Obrazu, w obecności dyżurnych pielęgniarek, Matki Radosławy, Siostry Przełożonej Roncalli i s. Anity – w sobotę, 26 sierpnia 2017 roku, około godziny 17.45.

Około godz. 16.00 ks. Kazimierz Olszewski udzielił Siostrze sakramentu namaszczenia chorych i absolucji.

Eksportacja ciała Siostry Jozafaty z kaplicy domowej odbyła się tego samego dnia o godz. 22.30. Modlitwie przewodniczyli: ks. Rektor Sławomir Szczepaniak i ks. Tomasz Bek

Na koniec zacytujmy słowa, które o śp. s. Jozafacie napisał na facebooku p. Grzegorz – absolwent Lasek…

„Siostra Jozafata była moją wychowawczynią w latach: 1974-1976. Otaczała nas, chłopców wielką matczyną opieką. Wychowała nas: dała bezpieczeństwo materialne i duchowe. Całe swoje życie oddała Bogu i innym – bliźnim – niewidomym.(…)

Mimo, że siostra nie miała pedagogicznego wykształcenia, miała wielki talent wychowawczy. Doskonale radziła sobie z chłopcami, którzy są czasem krnąbrni. Wymyślała różne gry i zabawy, konkursy i zagadki. Czytała nam książki. Pocieszała w trudnych chwilach i odwiedzała mnie w szpitalu, kiedy długo leżałem i zostałem na Święta. Była Aniołem o wielkim sercu, otwartym dla Boga i dla innych.
Potem, w latach 90-tych mieszkała w klasztorze na Piwnej i odwiedzała dorosłych niewidomych i pomagała im w ich trudnym życiu. Umiała gotować. Robiła wspaniałe placki ziemniaczane. Nigdy Jej nie zapomnę, bo zastępowała mi matkę.
Dzięki siostrze Jozafacie zrozumiałem na czym polega powołanie. Często w prywatnych rozmowach opowiadała o swojej wierze, o trudnej drodze rozwijania swojego powołania. Dla mnie było to wielką nauką, kiedy mówiła o swoich wątpliwościach, a potem o tym, jak jej wybór dał jej uspokojenie. Powołanie, do świętości też trzeba w sobie pielęgnować i rozwijać – tego nauczyłem się od śp. siostry Jozafaty. Pamiętała wszystkich swoich wychowanków po imieniu i śledziła ich losy…

Wierzę, że dobry Bóg, jak obiecał, dał jej w Niebie godne miejsce. Niech siostra spoczywa w Bożym Pokoju. Amen.”

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close