Niedziela, 26 czerwca, będzie dniem dwudziestej rocznicy odejścia do Domu Ojca księdza Tadeusza Fedorowicza, w Laskach nazywanego Ojcem Tadeuszem; a przez nas, kiedyś młodych ludzi, z którymi ksiądz Tadeusz chodził na letnie wędrówki po kraju nazywany był Wujem Tadeuszem. Te wędrówki wakacyjne były w PRL-u nielegalne więc ksiądz, w cywilnym stroju, występował jako „wuj” tych młodych ludzi, wśród których było zresztą sporo jego prawdziwych krewnych.

W ciągu lat minionych miałem okazję do napisania kilku szkiców i notatek na temat naszego Ojca/Wuja, jego działalności, a przede wszystkim jego osobowości, jego nauczania, jego wpływu i oddziaływania. Odszukuję tytuły tych szkiców. Powtarza się w nich pewien wspólny motyw: Był ostoją i bezpiecznym schronieniem dla wielu… Rozsiewał pokój, umacniał nadzieję, służył temu co łączy, ponad tym co dzieli…  Siewca pokoju, nadziei i dobrego uśmiechu…   Łagodność bez umniejszania prawdy…

Tak było. On taki był. Rozsiewał wokół siebie dobro. Także – co bezcenne – w okolicznościach trudnych i najtrudniejszych.

Ojciec Święty Jan Paweł II w telegramie nadesłanym w dniu pogrzebu Ojca Tadeusza napisał: Odszedł dobry pasterz, który w kapłaństwie każdego dnia z gorliwością oddawał swe życie za owce….  a przecież był taki moment w historii, w którym okazał gotowość na cierpienie i śmierć, gdy jako ksiądz Archidiecezji Lwowskiej, wiedziony pasterską troską, dobrowolnie dołączył do zesłańców wywożonych z tego miasta do dalekiego Kazachstanu.  [Patrz Laski 3(47),2002, s.7]

A tam w Kazachstanie był bardzo trudny sprawdzian tego dobrego pasterzowania. Sięgam po świadectwo jednej z osób zesłanych: „W styczniu 1944 roku pewnego bardzo mroźnego dnia ktoś zapukał do drzwi lepianki, w której mieszkaliśmy. Otworzyłam i usłyszałam słowa pozdrowienia: „Niech Będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Był to ksiądz Tadeusz – zobaczyłam uśmiech na jego twarzy, pogodne niebieskie oczy, a dopiero potem całą postać w waciaku, walonkach i czapie na uszy. Oniemiałam z wrażenia…. To był nieustraszony kapłan, przychodził, aby odwiedzić polskich zesłańców, dodać im otuchy i pobłogosławić ich nędzne domostwa. Jego słowa, modlitwa, uśmiech znaczyły dla ludzi  w tych ciężkich warunkach bardzo wiele. Życzył, aby dobry  Bóg dał siłę do przetrwania i żeby zawierzyć Bożemu Miłosierdziu i umieć przyjąć wszystko co nas spotyka…. Choć nie jest to łatwe. A każde spotkanie z nim umacniało nas w wierze, nadziei i miłości” [Barbara Piotrowska-Dubik, Archiwum XTF w Laskach]

Dlaczego on taki był, dlaczego mógł taki być? Postawę i poglądy ks. Tadeusza – pisałem w jednym z moich szkiców – można tłumaczyć cechami osobowości, silnej i zarazem wrażliwej, kulturą środowiska w którym wyrósł, formacją, która była mu dana, wytrwałą pracą nad sobą, doświadczeniem i mądrością życiową, których nabył, ale na końcu – last but not least – ponad tym wszystkim i w tym wszystkim był Chrystus; była łaska, była więź z Chrystusem, zawierzenie i szukanie Jego woli.

I tego nas uczył, że nasza dobra wola i nasze starania na rzecz prawdy i dobra są bardzo ważne i potrzebne, bo „prawdę i dobro trzeba czynić dobrze”, ale jednak „są takie przykazania Boże, którym nie sposób sprostać o własnych siłach, do nich należy miłość. Trzeba ją wziąć od Chrystusa, z ołtarza Chrystusowego”. Mówił też, że trzeba, by „jak najwięcej było tych, którzy są zdecydowanie po stronie Chrystusa”, by oni dolewali jak najwięcej „smaku Chrystusowego”, czyli miłości i prawdy do wielkiego kotła historii.

W tych dwóch zdaniach wyróżniłem kilka myśli Ojca Tadeusza zapisanych i utrwalonych w pamięci. I jeszcze jedno zapamiętane zdanie, jakby na teraz, na ten czas kryzysu i wojny na wschodzie: Sami nie damy rady smutkom, przeciwnościom, udręczeniom. Ale uspokajamy się myślą – Dominus nobiscum.

Bóg jest z nami! Zawsze, ale tym bardziej w trudnych okolicznościach życia.

            Mija dwadzieścia lat od śmierci Ojca/Wuja Tadeusza. Pozostawił na ziemi jasną smugę dobra, mądrości i światła wiary.

 

          

+++

          Tyle myśli, tyle słów zebrało się w tej notatce spisanej z okazji bliskiej już dwudziestej rocznicy śmierci księdza Ojca/Wuja Tadeusza. Myślałem, że na tym będę kończył, tymczasem, gdzieś w zakamarkach komputera znalazłem tekst, który miał być chyba początkiem jakiejś większej całości, co nigdy nie powstała. Ten tekst trochę skróciłem, trochę oszlifowałem i powstała druga rocznicowa notatka. Łączę ją z tą pierwszą.

Dobry pasterz. Czy był święty?

          Późnym wieczorem, dwudziestego szóstego czerwca dwutysięcznego drugiego roku, odszedł do Domu Ojca ksiądz Tadeusz Fedorowicz (Ojciec Tadeusz). Przez lat blisko czterdzieści  był kapelanem w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach i w Zgromadzeniu SS. Franciszkanek Służebnic Krzyża. Dziś mówi się o nim, że był „opiekunem duchowym” całego Dzieła Lasek. W wieku 63 lat otrzymał tytuł prałata, potem infułata. Ale do tych tytułów nie przywiązywał wagi, żadnych wysokich stanowisk kościelnych czy świeckich nigdy nie piastował i nie zabiegał o nie. Był skromnym człowiekiem.

Jednak jego pogrzeb na leśnym cmentarzu w Laskach, a przed tym Msza święta pogrzebowa, były podniosłą uroczystością, by nie powiedzieć manifestacją: dwóch kardynałów, trzech biskupów, kilkudziesięciu księży i ponad tysięczna rzesza tych wszystkich, którzy przyszli go pożegnać. I z Watykanu telegram, w którym Ojciec Święty napisał:

 Dobry Pasterz daje życie swoje za owce (J 10,11).

 Kiedy dowiaduję się o śmierci księdza Tadeusza Fedorowicza, myślę, że te wymagające słowa Pana Jezusa znalazły właśnie swoje wypełnienie. Odszedł dobry pasterz, który w kapłaństwie każdego dnia z gorliwością oddawał swe życie za owce. A przecież był taki moment w jego historii, w którym okazał gotowość na cierpienie i śmierć, gdy jako ksiądz Archidiecezji Lwowskiej, wiedziony pasterską troską, dobrowolnie dołączył do zesłańców wywożonych z tego miasta do dalekiego Kazachstanu. Nie mogłem nie wspomnieć tego czynu księdza Tadeusza i jego pionierskiej posługi wśród deportowanych, gdy nawiedzałem ten kraj.

Był pełnym mądrości kierownikiem duchowym wielu poszukujących doskonałości chrześcijańskiej, długoletnim opiekunem duchowym całego dzieła Lasek, wielkim przyjacielem niewidomych i wszystkich, którzy tam przyjeżdżali. Sam wielokrotnie korzystałem z jego kapłańskiej mądrości i szczerej przyjaźni. Wiele mu zawdzięczam. Dziś podczas Mszy św. dziękowałem Bogu za to dobro i polecałem Jego miłosierdziu duszę księdza Tadeusza. Niech Chrystus Najwyższy Pasterz da mu niewiędnący wieniec chwały (por. 1P 5,4)……

Tak wielu ludzi przyszło na pogrzeb Księdza Tadeusza dlatego, że chociaż nawet proboszczem nigdy nie był, ale był  wybitnym kapłanem, „dobrym pasterzem” i „pełnym mądrości kierownikiem duchowym”, „duchowym opiekunem” pięknego dzieła Lasek i przyjacielem ludzi. Tak napisał o nim Ojciec Święty. A my, którzy go znaliśmy wiemy, że był człowiekiem o bogatej osobowości, silnym i łagodnym zarazem, mądrym, prostym i skromnym, życzliwym ludziom młodym i starym, i tym wybitnym i tym zwyczajnym. Ale może jest jeszcze coś więcej? Zaczyna się mówić o ewentualnym procesie beatyfikacyjnym Księdza Tadeusza. Czy to jest uzasadnione, czy był (jest?) człowiekiem świętym?

Jeżeli proces zostałby rzeczywiście podjęty, będą nad tym deliberować teologowie i inni specjaliści. Ale czy ci, którzy Księdza Tadeusza dobrze znali mieliby coś do powiedzenia w tej sprawie, już teraz?

Czy był człowiekiem świętym? Jeżeli ośmieliłbym się wypowiadać na ten temat, to powiedziałbym tak: Jeżeli świętość promieniuje, jeżeli człowiek jest jakby przeniknięty obecnością Boga i tą Bożą Obecnością, miłością i dobrem, promieniuje, to w moim przekonaniu Ks. Tadeusz odchodził z tej ziemi jako człowiek święty.

Czy był święty już w ciągu długich lat swego życia? Nie wiem, nie wypowiadam się na ten temat. Natomiast z całym przekonaniem uważam, że w ostatniej fazie życia – był święty. Fizycznie był już bardzo słaby, serce pracowało ostatkiem sił, pamięć, zwłaszcza bieżąca, bardziej niż upośledzona, ale w sprawach Bożych zachowywał niezmąconą jasność. I promieniował wielkim dobrem i pokojem. A to co mówił w ostatnich dniach życia do sióstr-opiekunek – tam gdzie ja idę ty teraz nie idziesz…. spotkamy się…. – dowodzi, że z całą prostotą i naturalnością czuł się już, można by powiedzieć, jedną nogą w Niebie…

Tak, uważam, że Ks. Tadeusz odchodził z tej ziemi jako człowiek święty, człowiek Boży.

 

Maciej Jakubowski

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close