MOJA DROGA DO LASEK

„Wielbi dusza moja Pana
i raduje się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim”.

 

Czy jestem w stanie opisać miłość i dobroć Boga? Tak wiele razy w moim życiu, to co było dla mnie największym trudem, niechciane, odrzucane przeze mnie, na co nie zgadzałam się wewnętrznie i przeciw czemu się buntowałam – okazywało się Bożą łaską. Jezus wciąż otwiera moje oczy, uszy, serce. Pragnę wciąż uczyć się patrzenia na siebie i na innych tak, jak Bóg patrzy na mnie  i na każdego człowieka – z bezgraniczną i bezwarunkową miłością. Wiem, czym jestem sama z siebie, ale też wiem, że w Bogu mam wszystko.

Dzieciństwo Pochodzę z rodziny wielodzietnej. Urodziłam się jako czwarte dziecko z ośmiorga rodzeństwa. W domu raczej było biednie i niejednokrotnie trzeba było się wszystkim dzielić. Jednak dom rodzinny i całą naszą gromadę wspominam bardzo radośnie – ileż my mieliśmy pomysłów, czasem naprawdę bardzo niemądrych. Pamiętam wspólne zabawy, gry, organizowane „procesje” – w sukniach mamy! Gdy mama wychodziła w pole, to szafa była nasza. Oczywiście każda dziewczynka musiała mieć długą suknię   (mamy krótka sukienka, była akurat długą!) i obowiązkowo welon na głowie z chustek mamy. Te procesje, niestety, były często!  Do dziś podziwiam mamy cierpliwość, bo choć zawsze starałyśmy się wszystko włożyć do szafy tak jak było wcześniej, to jednak różnie nam to wychodziło…:)

Moją ulubioną była zabawa w szkołę, a było kogo uczyć, bo   nasze podwórko gromadziło często około dwudziestki dzieci: my i dzieci sąsiadów (bliższych i dalszych). Nigdy nam nie brakowało pomysłów: wszelkie zawody, biegi, wspinanie się na drzewa, podchody, budowanie szałasów z gałęzi. Były też zabawy w sklep – gdzie różnej wielkości liście zastępowały banknoty, a liście z akacji – bilon. Były też zabawy w pielęgniarkę czy robienie przeróżnych  doświadczeń przy pomocy zdobytych strzykawek i fiolek po penicylinie (to były takie fiolki z gumką opasane metalowym paskiem). Wstrzykiwaliśmy tam przeróżne substancje, a potem obserwowaliśmy, jak i co się w tych fiolkach się tworzy i jakie zachodzą reakcje. Było to dla nas bardzo ciekawe. Odbywały się też częste pogrzeby znalezionych ptaków, motyli, owadów, (oczywiście mogiła była ze zrobionym z patyków krzyżykiem i kwiatkami). Naszymi ulubionymi wyprawami były wyjścia z kwiatami do krzyża, który stał w polach – tam zawsze było nam dobrze, był tam i nadal jest, piękny widok na pola. Tak dużo w sercu wdzięczności dla Boga za tyle pięknych chwil, dni i przeżyć. Dziś widzę jak bardzo Bóg troszczył się o nas, jak nas ochraniał, jak strzegł przed skutkami naszych pomysłów, jak stawiał na drodze dobrych ludzi.

Dziękuję Bogu za wszystkich i wszystko! Tak bardzo widzę w całym tym okresie  opiekę Boga, Jego miłość, prowadzenie mnie. Ileż razy doświadczyłam takiej „namacalnej” Jego troski, opieki, ile razy wybawiał mnie z różnych trudnych sytuacji, pomagał, zawsze był ze mną i chronił mnie.

Powołanie Gdy miałam 18 lat – (w tym okresie moja więź z Bogiem była bardziej z tradycji niż z potrzeby serca), moja przyjaciółka  zaproponowała, abym poszła z nią na pielgrzymkę do Kalwarii Pacławskiej.. poszłam… ale ileż razy w ciągu drogi mówiłam sobie w duchu, że to pierwszy i ostatni raz. Nie rozumiałam wtedy, po co to wszystko, po co ten wysiłek, trud, zmęczenie, bąble na nogach.  Na miejsce doszliśmy przemoczeni po burzy, która nas spotkała w drodze. Miałam zamiar od razu wracać, ale za namową i dlatego też, że nie było już autobusu, zostałam – z taką myślą, że rano wyjadę. Nocleg nasz był w stodole u gospodarza. Wieczorem cała nasza    grupa wybierała się na koncert zespołu Ojców franciszkanów „Fioretti”. Nie miałam ochoty, ale poszłam ze wszystkimi, aby nie być sama. I wtedy na tym koncercie była śpiewana piosenka (wówczas nowa!) „Jeżeli chcesz mnie naśladować, to weź swój krzyż… i chodź ze Mną zbawiać świat…”, której słowa bardzo poruszyły moje serce, nie wiedziałam, co się ze mną działo, czułam jakiś niepokój, chciało mi się płakać i aby nie „skompromitować się” przed znajomymi, powiedziałam, że pójdę do kościoła i po koncercie ich odnajdę. Poszłam do kościoła przed obraz Matki Bożej Słuchającej  i  wtedy poczułam ogromną jej bliskość. Tam płakałam, płakałam… nie obchodziło mnie już, czy ktoś na mnie patrzy, co sobie pomyśli… była Matka, czułam jej bliskość i obecność…

Tak bardzo cicho weszła w moje życie TA, która prowadzi do Jezusa – MATKA. Wiem, że wtedy przemieniło się jakoś moje życie, myślenie – byłam blisko Mamy i byłam szczęśliwa.

Oczywiście rano nie wyjechałam, ale zostałam na trzy dni odpustu. W pierwszy dzień były Dróżki Pana Jezusa i gdzieś w połowie drogi, przy kaplicy Pana Jezusa w Ogrójcu, była chwila odpoczynku. Siedziałyśmy z koleżanką, oparte plecami i wtedy ona zaczęła mówić, że tak bardzo chciałaby iść do zakonu, służyć Bogu w ludziach, chciałaby wyjechać na misje – mówiła że pragnie oddać życie Jezusowi. Te słowa były dla mnie w pierwszej chwili, jak grom z jasnego nieba – nigdy wcześniej nie mówiła mi o tym. Nastała chwila ciszy, powiedziałam, że ja nigdy nie miałam takich myśli – i chciałam je odsunąć jak najdalej, jednak te jej słowa były jak ogień, przynaglały. Pojawiło się w moim sercu pytanie: „A może ty? Czy chcesz iść za Mną?”. – Bardzo szybko sobie odpowiedziałam: „O nie, Jezu, ja się nie nadaję, to niemożliwe”. Słowa te jednak ciągle łagodnie przychodziły, były w moim sercu, myślach. Bóg   zapraszał, a ja udawałam, że nic nie słyszę… że to nie do mnie, że to nie możliwe.

Od czasu pielgrzymki moje życie było inne, pragnęłam więcej ciszy, samotności, milczenia. Tak, chciałam bliskości Boga, ale nie chciałam iść do zakonu. Chciałam tak jak inne dziewczęta mieć   męża, rodzinę. Pamiętam, że wtedy obiecywałam Bogu, że jak wyjdę za mąż i będziemy mieli dom, to jeden z pokoi będzie kaplicą, gdzie będziemy się wspólnie – cała rodziną spotykać na modlitwie. Miałam w tym czasie od chłopców propozycje „chodzenia”, czy  małżeństwa, ale ja jakoś wiedziałam, że nie mogę się angażować, bo nie wiem, czego Bóg tak naprawdę ode mnie oczekuje, jaka jest Jego wola   wobec mnie. Bardzo szanowałam ludzkie uczucie miłości – nie chciałam nikogo zranić więc mówiłam „nie” i czekałam…

Po ukończeniu szkoły podjęłam pracę. Ciągle pytałam, nie dowierzałam, ciągle tęskniłam za czymś, za Kimś? Wtedy pierwszy raz przyjechałam do Lasek z mamą, niewidomej dziewczynki, która była w Laskach, a pochodziła z naszej miejscowości. Przyjechałam i jakoś wiedziałam!  – czułam, że to jest to miejsce, ale gdzieś wewnętrznie była we mnie ogromna walka, nie zgadzałam się z tym, chciałam sobie jakoś „wytłumaczyć”, że brązowy habit i czarny welon to połączenie bez sensu… itp. Jednak Laski pozostały w moich myślach i sercu… I tak kilka lat uciekałam, niedowierzałam, nadal pytałam, czy naprawdę Bóg mnie chce? Aby zagłuszyć to wołanie, bardzo często odwiedzałam tą niewidoma dziewczynkę, która już wróciła z Lasek. Chodziłyśmy na spacery, razem modliłyśmy się, śpiewałyśmy, rozmawiałyśmy godzinami…   a potem gdy wracałam od niej i szłam wieczorem patrząc i podziwiając księżyc, który był przede mną – odzywała się we mnie taka ogromna tęsknota… za pięknem, dobrem, prawdą – nie wiedziałam co to jest – było mi źle. Tak bardzo tęskniłam, ale nie wiedziałam jeszcze do końca, za czym?

Zawsze odnajdowałam i uwielbiałam Boga w stworzeniu: w kwiatach, trawie, kolorowych liściach, deszczu, śniegu, słońcu, księżycu – we wszystkim dookoła. Laski ciągle się odzywały w sercu! A ja wciąż czekałam: raz buntowałam się, to znów wierzyłam, że taka może jest moja droga, raz była zgoda a za chwilę znowu jakiś wewnętrzny opór i wciąż pytałam: „Boże, czego ode mnie oczekujesz?”.

W tym czasie przyjechałam do Lasek na rekolekcje na zaproszenie jednej z sióstr (było nas na tych rekolekcjach 80!) i wtedy po  adoracji podeszła do mnie dziewczyna z Odnowy w Duchu św. – pierwszy raz ją widziałam i powiedziała, że ma mi coś do przekazania: powiedziała,  że mam powołanie do służby Bogu i czy ja to wiem? …. a ja wciąż jeszcze niedowierzałam!… Wiedziałam już tylko, że muszę podjąć pracę na rok w Laskach, aby wreszcie wiedzieć, czy rzeczywiście to jest moje miejsce, a potem wrócę i  już zacznę normalnie żyć.

Przyjechałam do Lasek w sierpniu 1986 roku. Jedna z sióstr dała mi książkę  „O naśladowaniu Chrystusa” z dedykacją: „Codzienność wiedzie przez krzyż, większy im kochasz goręcej”. Wtedy chyba jeszcze mało rozumiałam to przesłanie. Wiele mnie ta książka nauczyła i dziękuję Siostrze za nią. Dopiero  pisząc te wspomnienia uświadomiłam sobie, że słowa dedykacji pochodzą ze zwrotki tej samej piosenki, która kiedyś w Kalwarii Pacławskiej tak mnie      poruszyła.

Pracowałam niedługo, bo już w grudniu zostałam przyjęta  do Zgromadzenia. A doszło do tego po rozmowie z ojcem bernardynem, którego pytałam, co mam robić. Opowiedziałam mu, czego doświadczam, co jest w moim sercu, o mojej niepewności, buntach, a on potwierdził, że Bóg daje mi łaskę powołania do Jego służby i zaprasza – ale to ja mam zdecydować czy pójdę ta drogą?… I wtedy wreszcie uwierzyłam, że Bóg naprawdę mnie chce – zrozumiałam, że moje serce pragnie: Prawdy, Miłości, Piękna, a tym jest On, i że nic i nikt nie jest w stanie wypełnić tego pragnienia.

Pragnienie Boga – Jego pełni, miłości, wiary, nadziei, Bóg    włożył w moje serce od zawsze i dziękuję Mu za tę tęsknotę.

Teraz, z perspektywy czasu, dziękuję Bogu za Jego wierność, że tyle lat na mnie czekał, że był tak delikatny, zapraszał tak łagodnie    i czekał aż dojrzeję, zgodzę się i zechcę iść za Nim. Miłość Boga jest tak bardzo delikatna – tak bardzo tego doświadczyłam i wciąż doświadczam. Tak , to nie jest „gwałtowny wicher ale cichy powiew”. Tyle łask, tyle Jego miłości, troski, prowadzenia, opieki  – tak bardzo często namacalnej. Tak wiele razy Bóg interweniował w moje życie i w moje plany – dziękuję!. Bóg uczył mnie i wciąż uczy zaufania Jego Opatrzności – i wiem, że do tej pory jestem w Jego szkole, gdzie uczy mnie wypuszczać moje życie ze swoich rąk i oddawać je Jemu – tak naprawdę, całkowicie i do końca, aby wszystko było   Jego.

I jeszcze jedno wspomnienie… gdy miałam około 17 lat śniło mi się, że wychodzę za mąż. Byłam już ubrana, ale nie widziałam jak, wiedziałam że są już goście, był pan młody, ale też go nie widziałam i był już czas, że trzeba było wychodzić z domu, a ja nie miałam butów! Martwiłam się, jak ja pójdę bez butów. Jednak w ostatniej chwili ktoś przyniósł pudło z butami… ucieszyłam się otworzyłam je, a tam zobaczyłam – brązowe męskie sandały!

Nie wierzę w sny, ale ten spełnił się jakoś…

Do I ślubów rzeczywiście nie miałam butów, był duży kryzys i nie było gdzie ich kupić – i właśnie moje siostry kupiły mi sandały, nie wiedząc, że ich potrzebuję – wyjątkowo nasza mistrzyni, przyniosła mi prezent od sióstr przed ślubami – sandały… Byłam wtedy już ubrana w habit, Pan Młody też był, goście byli i tylko butów brakowało…

 

Laski

Postulat, nowicjat, juniorat, śluby wieczyste:  30 lat życia zakonnego – doświadczenia Bożego prowadzenia. Życia oddanego Bogu –  ale ciągle ze świadomością, że To On pierwszy na mnie spojrzał, wybrał mnie, umiłował i w odpowiedzi na Jego miłość pragnę, minuta po minucie oddawać Jemu swoje życie. To moje podążanie za Nim  opieram  na jego stałości i wierności, bo wiem kim jestem sama z siebie…  nie jest to droga gładka i prosta, ale to Bóg zapraszając mnie,  powiedział ” Jeżeli chcesz mnie naśladować… trzeba zaprzeć się siebie codziennie brać krzyż codziennego dnia” – droga Jezusa nie była łatwa a przecież pragnę, aby Jego naśladować.

Dziękuję Bogu za łaskę powołania do tej formy życia w podążaniu za Nim, bo tu znalazłam szczęście, radość, rozwój. Życie we wspólnocie jest piękne ale też jest wymagające – każda z nas jest inna, ma inne potrzeby, często tak bardzo się różnimy… ale łączy nas to co istotne! – miłość i wspólny cel. Tak wiele razy w ciągu całego życia doświadczałam i wciąż doświadczam pomocy, przyjaźni siostrzanej i to też daje siłę, aby iść i dzielić się miłością Boga z innymi – z tymi do kogo posyła mnie Bóg. W dniu pierwszej profesji, gdy kapłan nakłada nam na głowę welon mówi do każdej z nas: „ Przyjmij welon po którym wszyscy poznają, że należysz w pełni do Chrystusa i oddana jesteś na służbę kościoła” – tak mogę świadczyć o Bogu nic nie   mówiąc, ale swoją obecnością i życiem.

Dziękuję Bogu i uwielbiam Go za wszystko, czym mnie obdarzał, co mi daje i za to, co przede mną. Dziękuję za Jego prowadzenie, za wszelkie Jego łaski: te radosne, ale i za te trudne, do których w moim myśleniu nie dorastałam, które były i są darami Boga, czasami dla mnie niezrozumiałymi. Dziękuję Bogu za zadania, które po ludzku wydawało mi się, że przekraczały moje możliwości, a które wymagały niejednokrotnie całkowitego oddania i zawierzenia Bogu, pokazywały mi moją słabość, ograniczenia, kruchość. Szczególnie dziękuję Bogu – za lata trudnych łask. Dziękuję Bogu za Jego bezgraniczną miłość za to, że zawsze mnie chciał, ukochał, wybrał – mimo całej mojej nędzy, słabości, mimo że tak wiele razy nie zgadzałam się z Jego wolą – ON wciąż był taki sam – wierny i pełen miłości i miłosierdzia. Dziękuję Bogu i ludziom za wszelkie dobro, wszystkim siostrom za delikatną, cichą siostrzaną miłość, za modlitwę, za doświadczenie wiernej siostrzanej pomocy i przyjaźni.

Bóg uczył mnie całe życie – i ciągle uczy całkowitego zawierzenia Jemu – i choć nie wszystko jest dla mnie zrozumiałe, choć stawiam czasem kroki po omacku –  „nie widzę” – wierzę, że Bóg jest ze mną i to On mnie prowadzi.

Amen – uwielbiam Twoją Miłość Boże i dziękuję.                                    

                           

                             Siostra Franciszkanka Służebnica Krzyża z Lasek

– 30 lat w Zgromadzeniu

 

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close