Na północny zachód od Warszawy ciągnął się szerokim pasmem wzdłuż Wisły teren zwany w języku konspiracyjnym 8 Rejonem Obwodu Warszawskiego Okręgu AK. Wchodziły do niego wioski gmin Młociny i Czosnów z ludnością około 24 000 mieszkańców. Niemal w połowie tych stron Hitler stworzył granice wielkiego reichu, tak że aby dotrzeć do z Warszawy do Modlina trzeba było przedostać się przez silnie strzeżony pas graniczny. Stwarzało to wiele trudności w dowodzeniu 8 Rejonem.

W początkowym okresie organizowania we wsiach nad Wisłą i głębi Puszczy Kampinoskiej oddziałów konspiracyjnych nie było możliwości zajmowania się sprawami sanitarnymi, ograniczono się do wyznaczania paru osobowych patroli przy tworzonych małych skupiskach. Lecz z czasem, gdy siły konspiratorów urosły i wyższe dowództwo z Warszawy wyznaczyło zadania bojowe dla obwodu i poszczególnych rejonów, trzeba było poważniej zająć się służbą sanitarną. 8 Rejon w 1942 roku otrzymał zadanie przygotowania się do zdobycia we współdziałaniu z akowcami Z Bielan i Żoliborza lotniska na Bielanach, a potem ubezpieczenia Warszawy od strony Modlina, by przejść następnie do akcji oczyszczania od Niemców terenów wzdłuż Wisły aż do tej twierdzy. Tego rodzaju działania nie mogły obejść się bez strat w ludziach, a więc trzeba było myśleć o stworzeniu szpitala.

Na terenie 8 Rejonu mieszkało 3 lekarzy z praktyką wojenną z 1939 roku. Można więc było skorzystać z ich pomocy przy wybraniu miejsca na szpital i przygotowaniu materiałowym i ludzkim owego szpitala. Gdy objąłem w 1941 roku dowodzenie rejonem wciąż mi opowiadano o Zakładzie dla Niewidomych w Laskach, który w czasie walk we wrześniu 1939 roku przekształcił się niemal błyskawicznie w szpital wojenny, w którym uratowano wielu rannych w bojach w Puszczy Kampinoskiej. Siłą więc rzeczy uwaga nasza skupiła się na Laskach zarówno dlatego, że były tu budynki nadające się na szpital, jak również na tradycje personelu zakładu, który wykazał w 1939 roku co może zdziałać zespół ludzi, przepojony ofiarnością, wiarą, zdyscyplinowaniem i miłością bliźniego.

Ten ośrodek wychowawczy i szkoleniowy dla młodzieży niewidomej, stworzony przez Matkę Czacką i kształtowany przez ks. Korniłowicza i innych wybitnych ludzi, potrafił z dnia na dzień przekształcić się w szpital wojenny i wpleść się znakomicie w dzieje wojenne 1939 roku. Było to dzieło zaledwie kilku sióstr zakonnych, które mimo ewakuacji młodzieży i większości personelu Zakładu pozostały w Laskach oraz lekarzy wojskowych z oddziałów walczących w Puszczy Kampinoskiej, którzy znaleźli się w pobliżu Zakładu. Na czele sióstr była s. Katarzyna, a lekarzy dr Jerzy Drejza kpt. rez. z Poznania, który został komendantem szpitala. Pod koniec września wrócił z frontu do Zakładu dr Kazimierz Cebertowicz, przedwojenny opiekun młodzieży, świetny chirurg, który uzupełnił skład różnych innych specjalności lekarzy i stał się obok dr Julii Sandałowicz – również, chirurga – najważniejszą częścią szpitala. Wśród sióstr obok s. Katarzyny były Róża Szewczuk i Barbar Sadkowska.

Już w pierwszych dniach września Laski i okolicy były bombardowane przez niemieckie lotnictwo, a wkrótce – w połowie tego miesiąca – rozgorzały tu zacięte walki między broniącymi się oddziałami polskimi i nacierającymi zgrupowaniami piechoty i broni pancernej niemieckiej. Ileż to razy Laski przechodziły z rąk polskich do niemieckich i odwrotnie. Walka była zażarta, straty po więc, wobec miażdżącej przewagi technicznej wroga, były znaczne z naszej strony.

Co dnia, a nawet co godzina przybywało do Zakładu coraz więcej rannych, a było wiadomo ilu ciężko rannych znajduje się w odstępach leśnych, których bez pomocy personelu szpitala nie można było przynieść do Zakładu i ratować im życie.

Gdy mi o tym opowiadano, jak rodził się szpital, jak gwałtownie rozrastał się, ilu naszym żołnierzom uratowano tu życie, byłem pewny, że w przewidywanych powstańczych walkach, pracownicy Zakładu zdadzą egzamin wojenny, w sposób taki sam jak to było w 1939 r. Nie miałem wątpliwości, że projekt zorganizowania na przypadek wojennej potrzeby szpitala w Laskach, znajdzie przychylność sióstr zakonnych na czele z Matką Czacką.

Przystąpiliśmy więc do praktycznych przygotowań zgromadzenia leków i środków opatrunkowych i przygotowania zestawu dla sali operacyjnej. Wszystko to działo się na zasadach konspiracyjnych. S. Benedykta Wojczyńska w czasie przewożenia narzędzi chirurgicznych natknęła się na podejrzliwego Niemca, który chciał wiedzieć po co w zakładzie dla niewidomych gromadzi się taki sprzęt. Udało się jej wybrnąć z opresji, lecz był to znak, że skryte działanie jest nieodzowne.

Dr Cebertowicz również przeżył emocje, gdy w 1943 roku aresztowano go i badano w komórce gestapowsko-żandarmskiej w Zaborowie. Na szczęście i tu udało się zmylić Niemców i po paru dniach dr Cebertowicz powrócił i dalej przygotowywał konspiracyjnie szpital. Pomagaliśmy mu w tym dziele, wykorzystując znajomość z warszawskimi aptekarzami i szpitalami.

***

Wśród rannych, leczonych w zakładzie w 1939 roku znaleźli się tacy, którzy postanowili pozostać w laskach po działaniach wojennych, ukrywając, rzecz prosta swą przeszłość wojenną. Wśród nich byli Marian Owczarzak i Bronisław Bonek. Oni to pierwsi zaczęli organizować konspiracyjne zespoły najpierw kilkuosobowe, potem coraz większe. Pomógł im w tym dziele Marian Grobelny oraz kilku pracowników Zakładu i w ten sposób Laski stały się jednym z najbardziej czynnych skupisk konspiracyjnych 8 Rejonu.

Tutaj gromadzono broń znalezioną na pobliskich pobojowiskach, a nawet szkolono intensywnie młodzież, która przed wojną nie uczyła się rzemiosła wojennego, a nawet zaryzykowano zorganizowanie strzelnicy dla tych młodych, którzy nie mieli nigdy broni w ręku. Najczynniejszym w tym dziele tajnego nauczania wojaczki stał się wkrótce Marian Grobelny, syn Wielkopolski – nadano mu pseudonim „Macher”. Łączył on rolę magazyniera działu szczotkarskiego, obok koszykarskiego, skupiającego największą ilość, uczących się zawodu niewidomych, czy słabowidzących. A obok tego był instruktorem, dowódcą oddziału dywersyjnego i partyzanckiego. Na tym stanowisku zginął w walce w czerwcu 1944 r. Wielką też aktywność wykazał Jan Szkolik.

Ożywiona działalność konspiracyjna w Zakładzie rodziła we mnie wątpliwości, czy wolno narażać liczną grupę niewidomej młodzieży przy okazji prowadzenia walki konspiracyjnej widomych. Poruszałem tę sprawę parokrotnie – w rozmowach z naczelnymi osobami w Zakładzie – zwłaszcza z prezesem Marylskim. Wciąż jednak odpowiedź była jednoznaczna: „Matka Czacka i cały personel, zajęły w tej materii stanowisko w 1939 r. Zakład dla Niewidomych nie może stać z boku, gdy walkę z najeźdźcą podjął cały naród”.

Szczególnie wiele troski o bezpieczeństwo Zakładu zrodziła wpadka w niedaleko położonej od Lasek wsi Truskaw. Żandarmi z Zaborowa rozpoczęli od połowy 1943 skuteczną obserwacje naszej siatki konspiracyjnej, dokonali licznych aresztowań, a co najgorsze – jeden z naszych żołnierzy przeszedł na stronę niemiecką i zaczął sypać, a potem przywdział mundur żandarmski. Liczni żołnierze tej samej kompanii por. „Zetesa” musieli uciekać albo do innych wsi lub też do lasu, tworząc leśną grupę partyzancką, której dowództwo powierzyłem „Macherowi”. Nie wiedzieliśmy, czy zdrajca miał informacje, co dzieje się w Zakładzie i czy przy jego pomocy Niemcy nie ustalą, kto z pracowników Zakładu jest w siatce konspiracyjnej. Do samego powstania ta obawa zachodziła, co zmuszało do niesłychanej ostrożności, a jednocześnie determinacji.

Niebezpieczeństwo nie malało, przeciwnie wzrastało, gdy do ambulatorium lekarskiego w Zakładzie zaczęli w drugiej połowie 1945 r. i aż do wybuchu powstania, przychodzić jeńcy radzieccy, którzy uciekali z obozów dla jeńców. Znowu trzeba było podjąć decyzję, czy zamknąć przed nimi drzwi w imię bezpieczeństwa Zakładu, czy też w imię miłości bliźniego podać nieszczęśliwcom rękę, by chronić ich życie i zdrowie. I w tym przypadku kierownictwo Zakładu, a zwłaszcza dr Cebertowicz nie wahali się. Dawano tu pomoc lekarską, jadło dla głodnych i wskazywano jakimi drogami, przy pomocy specjalnie zorganizowanej sieci naszych konspiracyjnych żołnierzy można dotrzeć do Wisły i przedostać się na wschód.

W Zakładzie w Laskach ukrywały się też rodziny żydowskie i w tym przypadku siostry ratowały zagrożonych, by niezależnie od niebezpieczeństwa, dać im szansę przetrwania. Tak więc już w czasach konspiracyjnej walki z Niemcami Zakład był narażony na tyle niebezpieczeństw, że tylko wiara w opiekę Boską pozwalała na zdeterminowane, wszechstronne działanie.

Dodatkowym zagrożeniem dla Zakładu były dwie rodziny folksdeutszów, jedna z Lasek, druga w Izabelinie. Mieszkali tutaj z dawna, znali ludzi i stosunki, ich obserwacje mogły stać się śmiertelnym zagrożeniem. Nie było więc łatwo, prowadzić działania konspiracyjne a zwłaszcza przygotowywać elementy projektowanego szpitala.

Wszystkie jednak trudności zostały pokonane i na parę dni przed Warszawskim Powstaniem szpital był gotów do spełnienia swego zadania. Była to zasługa wielu ludzi, szczególnie dr Cebertowicza, sióstr zakonnych, p. Marylskiego i Ruszczyca, pełniącego obowiązki organizatora wielu poczynań gospodarczych w Zakładzie.

***

 

Powstanie w Puszczy Kampinoskiej rozpoczęło się wcześniej niż w Warszawie. Walki tu, w oparciu o uprawnienia dla miejscowych dowódców, zaczęły się w ostatnich dniach lipca 1944 r. Już w nocy z 30 na 31 lipca została w Puszczy rozbita kompania Wermachtu, a od rana 1 sierpnia zmuszeni zostaliśmy do odpierania ataków niemieckich w okolicy Wólki Węglowej, a potem, jeszcze przed godziną „W” – 17-stą, rozpoczęliśmy atakowanie niemieckiej osłony lotniska na Bielanach. Od tej chwili szpital w Laskach musiał przyjmować coraz większą liczbę rannych partyzantów, z bitwy o lotnisko i w innych stronach.

Mimo niezwykłej sprawności dr Cebertowicza nie wszystkim udało się uratować życie, powstała partyzancka kwatera na cmentarzu wojennym, jak również cmentarzu cywilnym obok Zakładu.

Pierwsze starcie z wrogiem na lotnisku bielańskim wykazały jego przewagę. Zadanie jakie wyznaczono Grupie Kampinos zdobycia lotniska we współdziałaniu z Obwodem żoliborskim płk. Żywiciela, zostało wykonane tylko w części. Niemcy utrzymali lotnisko w swych rękach, chociaż obawiając się nowych ataków z naszej strony, wszystkie samoloty w czasie kilkugodzinnej walki uciekły i już nigdy nie powróciły, a lotnisko zostało zniszczone przez samych Niemców.

Co gorsza w nocy z 1 na 2 sierpnia płk. Żywiciel uznał obronę Bielan i Żoliborza za beznadziejną i wycofał się do lasów koło Sierakowa i chociaż powrócił wkrótce na Żoliborz, Bielany znalazły się w rękach niemieckich, co znacznie utrudniało nam utrzymanie łączności z dowództwem Warszawy. Pierwsze dni powstania nie przyniosły i tu radości z sukcesów, lecz było pewne, że będziemy w Puszczy Kampinoskiej walczyć dalej, a szpital w Laskach pełnić będzie swą powinność bez przerwy.

***

Do 10 sierpnia Laski znajdowały się na terenie zajętym przez Grupę Kampinos, było więc tu względnie bezpiecznie, lecz w tym dniu dałem rozkaz stworzenia warownego obozu partyzanckiego w głębi Puszczy, gdyż zachodziła obawa, że odcięcie nas od lasów puszczańskich może stworzyć ciężką sytuację, a w Puszczy i z Puszczy można było dalej skutecznie zwalczać wroga. Na skutek tego sytuacja Lasek znacznie się pogorszyła. Po paru dniach wkroczyła tu dywizja węgierska, a potem Niemcy. Z Węgrami mieliśmy ciche porozumienie wzajemnej nieagresji. W czasie panowania węgierskiego był względny spokój. Gdy jednak przyszli Niemcy i Oddziały RONA sytuacja stała się groźna. W każdej chwili można było spodziewać się wymordowania rannych i personelu szpitala, a nawet dzieci niewidomych.

W stworzonym w głębi Puszczy warownym obozie nie było warunków do ratowania ciężko rannych. Tylko szpital w Laskach mógł im stworzyć nadzieję przeżycia i wyzdrowienia. Nikt więc nie wahał się by nadal przywozić do Lasek ciężko rannych, choćby to zwiększało niepomiernie niebezpieczeństwo wsypy. Trzeba było tylko zwiększyć ostrożność przy ich przewożeniu i lokowaniu w szpitalu.

Za czasów węgierskich przywożono wozami pod sam dom rekolekcyjny, gdzie mieściła się sala operacyjna czy inne ośrodki szpitalne, gdy Węgrzy opuścili ten teren, trzeba było już z dala w lesie przenosić ich z wozów na nosze i skrycie transportować do szpitala. Nie tylko było to związane z wielkim wysiłkiem, ale zmuszało do przekradania się między gęsto ustawionymi posterunkami wroga.

***

Nie tylko to wymagało sprytu, determinacji i sprawności organizacyjnej, Zakład w Laskach stał się kwaterą dowództwa Grupy Kampinos aż do ostatniej dekady sierpnia, a potem musiała być zapewniona łączność obozu warownego z Laskami, przez które szły meldunki i rozkazy z Warszawy.

Już w pierwszych walkach Grupy Kampinos prowadząc atak na Niemców zostałem ciężko ranny. Zdruzgotana piszczel prawej nogi i poszarpane mięśnie podudzia, dzięki dr Cebertowiczowi założono sprawnie gips powyżej kolana i podwiązano nogę z gipsowym opatrunkiem sznurkiem do sufitu. Wykluczyło to mój bezpośredni udział w toczonych walkach, lecz Warszawa nie zwolniła mnie z odpowiedzialności za Grupę Kampinos, musiałem więc zapewnić sobie przynajmniej decyzje w sprawach najważniejszych. Trzeba więc było w Zakładzie zorganizować odprawy oficerów dowodzących pododdziałami, a gdy to było niemożliwe otrzymywałem wciąż w dzień i w nocy meldunki łączników i tą samą drogą wysyłałem rozkazy. Stwarzało to szczególne niebezpieczeństwo dekonspiracji. A na dobitkę złego w tych samych Laskach zorganizowany został punkt dowodzenia oddziałami akowskimi za Wisłą w tak zwanym wówczas Reichu. Miał tu swą kwaterę płk. „Mróz” /Wysocki/, więc i do niego przychodzili łącznicy, stwarzając dodatkowe trudności w ukryciu naszych działań.

Narzucone ścisłe rygory konspiracyjne a przede wszystkim pewność, że tutaj nikt nie sypnie, dawały szanse przetrwania. Po prostu przechytrzaliśmy Niemców, udawało się nam wyprowadzić ich w pole, choć często było to nieomal nierealne.

Byłem tego bezpośrednim obserwatorem i uczestnikiem zmagań, mam więc prawo i obowiązek oceny przyczyn naszego sukcesu.

Ranni partyzanci przywożeni do szpitala z pola walki, byli zazwyczaj młodymi ludźmi, dość było rozejrzeć się po sali, gdzie leżeli, aby zdziwić się, że udający cywilów są bez wyjątku w tak młodym wieku. Już w połowie sierpnia zaczęto myśleć jakby tu zrobić mieszankę młodych ze starszymi i starymi.

Bombardowanie lotnictwa radzieckiego i artylerii wsi wzdłuż Wisły wkrótce spowodowało napływ rannych rzeczywistych cywilów, mężczyzn i kobiet, ułatwiało to nam ukrywanie młodych. Aby jeszcze bardziej ubezpieczyć się przed wglądem w szpital, przysłano nam z lasu dwu niemieckich wermachtowców ciężko rannych. Świadczyli oni, że traktuje się w szpitalu wszystkich jednakowo. Okazało się, że był to zabieg skuteczny.

Do czasu zajęcia Lasek i najbliższych wsi przez Niemców nie było zbytniej obawy, że w Zakładzie znajdą się ludzie niepewni, być może skłonni do współpracy z wrogiem z głupoty, słabości charakteru, tchórzostwa czy też tkwiących w ich sieci wywiadu. Pod koniec sierpnia i we wrześniu napłynęła do Lasek i okolic znaczna ilość uciekinierów z polskich wsi nadwiślańskich, a nawet z wysiedlanych Bielan. Trzeba było mieć się stale na baczności. W tym też celu nakazałem, aby z obozu warownego przysłano kilku partyzantów, z zadaniem ochrony konspiracyjnej Lasek. Nie był to zabieg bezcelowy. Trzeba było w niektórych – na szczęście nielicznych – przypadkach, użyć broni palnej, by zapobiec wsypie. Pracą przy ochronie szpitala służył też kilkunastoosobowy oddział dalekiego zwiadu, w skład którego wchodziły przede wszystkim dziewczęta z Wojskowej Służby Kobiet 8 Rejonu. Ów zwiad penetrował dalekie przedpole i strzegł, by Niemcy nie zaskoczyli Grupy Kampinos atakiem sił, zgrupowanych z dala od Puszczy Kampinoskiej.

***

W początkowym okresie leżałem na jednej z sal Domu Rekolekcyjnego, lecz wkrótce zdecydowałem się na przenosiny do kilkaset metrów dalej usadowionego, domku państwa Krauze. Było to konieczne ze względu na zmniejszenie niebezpieczeństwa dla mieszkańców Zakładu. Zbyt częsty ruch łączników z lasu i z Warszawy mógł przecież spowodować nieszczęście dla wielu osób.

Codziennie wędrowałem na noszach na salę operacyjną dla wymiany opatrunku kiepsko gojącej się rany. Jednym z nosicieli był rosły, silny, częściowo niewidomy mieszkaniec Zakładu Szczepan Kutyła. Wiedział on kim ja jestem i co dzieje się w domu p. Krauze, był to człowiek godny pełnego zaufania, dlatego też siostry wybrały go na spełnianie tej specjalnej funkcji. Lecz zdawaliśmy sobie sprawę, że te wszystkie zabiegi techniczno-organizacyjne, rygory konspiracyjne, ochrona stworzona przez kilku ubranych po cywilnemu, uzbrojonych w krótką broń partyzantów, nie tłumaczą w sposób oczywisty, dlaczego udało się szpitalowi obronną ręką wyjść z wojennych opresji.

W czasie częstych rewizji szpitala przez Niemców, spoglądali oni na zachowanie się rannych i personelu i najmniejszy objaw strachu, niepokoju, niedyskrecji wystarczyłby, by pękła zasłona, pod którą ukrywaliśmy naszą działalność. Trzeba było narzucić sobie i każdemu pełne opanowanie, maskę obojętności, spokój nawet wtedy, gdy nerwy były napięte do ostateczności. Dotyczyło to w równym stopniu rannych i personelu sanitarnego.

Niemcy – jak to jest w ich zwyczaju – wrzeszczeli w czasie sprawdzania co się tutaj dzieje, zaglądali w każdy kąt. Nawet sala operacyjna w czasie zabiegów dokonywanych przez dr Cebertowicza, nie była miejscem zapewniającym niezbędny spokój. Towarzyszące zabiegom siostry, a i sam ranny musieli zachować całkowity spokój, aby udowodnić, że niczego nie obawiają się i niczego przed Niemcami nie ukrywają.

Tym razem po operacji żandarmi aresztowali nie tylko dr Cebertowicza, ale również p. Morawską i s. Julię Smosarską. Owe trzy osoby mieli w rozkazie aresztowania. Zawieziono ich na posterunek żandarmerii w pobliżu Lasek, a potem do Leszna, gdzie badania przeprowadzało gestapo. Przez dwa dni oczekiwaliśmy na wieści z Leszna, coraz mniej było nadziei, że powrócą, jednak i tym razem udało się Niemców wyprowadzić w pole i cała trójka wróciła do pracy.

Dr Cybertowicz z tym samym spokojem operował rannych przy ofiarnej pomocy studentek medycyny Aliny Rutkowskiej i Haliny Krupskiej oraz s. Agnieszki Jamiołkowskiej, która dawała narkozę.

Kilkanaście osób sióstr i osób cywilnych udzielało pomocy dr Cybertowiczowi w leczeniu rannych. W zespole tym był felczer Antoni Lewkowicz i sanitariusz Antoni Augustyniak, osoby cywilne Maria Czerniawska, Władysława Bielawska, Wanda Gościmska, Wanda Abramowicz, Dagmara Dworakowska, Elwira Szykowska, s. Antonina Żebrowska. Niejednokrotnie na sali operacyjnej znajdował się ks. prof. Stefan Wyszyński, aby swymi niezwykłymi umiejętnościami uodparniać na ból ciężko rannych.

Wśród rannych znajdowali się ludzie mniej odporni i skłoni do załamań. Trzeba było mieć anielską łagodność i cierpliwość, by wyrozumiałością, spokojem łagodzić ich nerwicowe stany.

***

Mimo starannego przygotowania szpitala w okresie konspiracji, rzeczywistość przekroczyła nasze przewidywania. Zaczęło brakować leków i opatrunków. Pewnym wsparciem była życzliwość Węgrów. Jeden z nich, lekarz przekazał sporą ilość zaopatrzenia sanitarnego, co pozwoliło na przetrwanie do czasu, gdy w połowie sierpnia zrzucono nam z samolotów angielskich zasobniki z bronią i lekami. Cichym transportem dostarczono do Lasek z lasu zaopatrzenie wszelkiego rodzaju, między innymi leki i opatrunki. Pomoc lekarska była przez cały czas wystarczająca, bo zaczęli przybywać do Zakładu lekarze z innych stron, z terenów na wschód od Wisły. Z pielęgniarkami też nie było zbytnich kłopotów, przybywało ochotniczek do pracy sanitarnej. Najgorzej było z wykonawcami najprostszych działań, sprzątaniem, praniem i podobnymi zajęciami w tym z pieczeniem chleba nie tylko dla szpitala, ale i dla partyzantów w lesie.

Wkrótce wyłączony został prąd i trzeba było stworzyć źródło energii. Pomysł był prosty, trzeba skorzystać z akumulatora samochodowego, ładowanego prądnicą poruszaną przekładnią rowerową. Ale kto tę czynność wykona? Najcięższe muszą wziąć na siebie niewidomi. Gdy tylko dowiedzieli się o tym ochotników nie zabrakło.

W Zakładzie była spora grupka dorosłych już nieomal chłopców, którzy po ukończeniu dwuletniej szkoły zawodowej pracowali w szczotkarni. Wszyscy oni zgłosili chęć do najcięższych robót. Oni to pompowali całymi godzinami wodę, mieszali rękami ciasto na chleb nie tylko dla 400 blisko osób mieszkających w Zakładzie, ale często i dla partyzantów w lesie.

Nigdy nie odmawiali pomocy. Pracowali od świtu do nocy. Co najbardziej uderzało, to jakaś nieprzeciętna powściągliwość w ocenie własnych działań. Nawet znacznie później, gdy w rozmowach wracało się do współpracy niewidomych sami nigdy nie rozpoczynali opowieści o tym co dokonali. W słowach ich nie było śladu wyolbrzymiania własnych zasług, czego tak trudno oczekiwać u ludzi. Mówili – robiło się co trzeba, dobrze, że choć tyle można. Wyczuwało się w ich słowach jakby żal, że tylko tyle było można.

Na oddziale chirurgicznym pracował jako sanitariusz słabowidzący Szczepan Kutyła – obecnie brat Szczepan w Zgromadzeniu Kamilianów – olbrzym, siłacz, oddawał nieocenione usługi przy przenoszeniu niemal biegiem rannych partyzantów, dowożonych na brzeg lasu. Pielęgnował rannych z całym oddaniem, a gdy trzeba było wykonać ciężką inną pracę fizyczną, natychmiast zgłaszał się na ochotnika.

Drugim słabowidzącym był młody Staś Wrzeszcz – spokojny, pogodny, potrafił cały dzień swymi dobrymi, zręcznymi rękami urodzonego pielęgniarza, nieść pomoc rannym. Ranni bardzo chętnie przyjmowali jego usługi, niektórzy tylko jemu pozwalali przekładać swoje nieszczęsne obolałe kończyny. Wieczorem z wielkim zapałem czytał chorym z brajlowskiego egzemplarza „Pożogę” Kossak Szczuckiej. Lektura pasjonowała nawet takich słuchaczy, którzy z książką do tej pory nie mieli styczności.

Wśród obsługujących piekarnię był również Modest Sękowski. W okresie powojennym został prezesem jednej z największych spółdzielni niewidomych, lecz nigdy nie zapomniał okresu powstania i swej męczącej pracy przy wygniataniu ciasta na chleb.

Mówiąc więc o dziejach szpitala w Laskach trzeba pamiętać, że współtwórcami osiągnięć byli też niewidomi lub słabowidzący, którzy z tą samą ofiarnością i zapamiętaniem służyli wspólnej sprawie. Był więc to wyjątkowy zespół ludzi: siostry zakonne, cywilni pracownicy Zakładu, lekarze, ochotnicy z mieszkańców Lasek, a co szczególnie zadziwiające to niewidomi. Wszyscy oni narażeni byli na te same niebezpieczeństwa i musieli obalać przeszkody zdawałoby się nie do pokonania.

***

Zachodzi pytanie, czy ów zespół ludzki byłby w stanie dokonać owego wojennego dzieła jedynie pod wpływem patriotyzmu czy też inne bodźce miały tu wpływ znamienity? Czy bez wiary w Boga, Jego opiekę, bez chrześcijańskiej dyscypliny wewnętrznej, rodzącej się w długim zmaganiu ze słabościami ludzkiej natury, bez miłości bliźniego, można by zdobyć się na tyle ofiarności w stosunku nie tylko do polskich partyzantów, lecz potrzebujących pomocy ludzi różnych narodowości i profesji. Przecież podobnie jak w czasie konspiracji, w Zakładzie chronili się zdrowi i chorzy, Żydzi, starcy, dzieci, kobiety ciężarne, dla których zorganizowano izbę porodową i nie wolno było zapomnieć choćby na chwilę o obowiązkach w stosunku do młodzieży niewidomej. Każda z tych spraw wystarczyłaby do chwały.

***

Już w 1942 r. do Zakładu w Laskach przybył ks. kanonik profesor Stefan Wyszyński. Opuszczenie Włocławka przez ks. Wyszyńskiego spowodowane było groźbą aresztowania przez gestapo. W Laskach można było spodziewać się zatarcia śladów, a co ważniejsze kontynuować służbę duszpasterską.

Ks. Wyszyński znał Laski z okresów wcześniejszych, był przecież serdecznie związany z ks. Korniłowiczem, znalazł się więc tutaj wśród swoich i objął funkcję kapelana Zakładu, gdy tylko tu przybył. Przed Powstaniem zawiadomiono mnie, że ks. Wyszyński, mocą decyzji zwierzchności Kapelańskiej AK, zostaje kapelanem rodzącego się szpitala w Laskach. Odtąd zwaliśmy go „Radwan III”.

Wszystkie znamienite cechy osobowości ks. Wyszyńskiego, które poznał i ocenił cały nasz naród w okresie piastowania przez niego funkcji Prymasa Polski, były nam znane już wtedy, gdy stał się kapelanem szpitala – Radwanem III. Jego głęboka wiara w Boga, w opiekę Matki Chrystusowej, silna wola, niesłychany spokój w chwilach najcięższych i umiejętność oddziaływania na otoczenie przez przykład i krzepiące słowo, stały się wsparciem dla wszystkich, którzy znaleźli się w szpitalu i w Zakładzie. Ileż to razy, gdy nie tylko ranni, ale i wszyscy opiekunowie znajdowali się na granicy wytrzymałości nerwowej, wkraczał ks. Radwan III i zwalczał objawy załamania słowami i własną postawą. Działo się to, gdy Niemcy i żołnierze RONA wpadali znienacka, aresztowali, grozili rozstrzelaniem, jak i wtedy, gdy ponure wieści nadchodziły z krwawiącej Warszawy. Tłumy ludzi, uciekinierów z różnych stron, sfrustrowane, często przerażone, niosły ze sobą uczucie strachu i beznadziejności. Nie można było wyeliminować w pełni ich oddziaływania. A we wrześniu 1944 r. było ich co dnia więcej. Więc nie tylko napór rozkładających się postaw wewnątrz środowiska Lasek, ale zewnętrzna fala załamania musiała być tu zwalczona.

W tym zwycięstwie niezmiernie ważną rolę odegrał ks. Radwan III – późniejszy Prymas Polski. Znajdował czas i siłę wkraczania na zagrożony odcinek w dzień i w nocy. Uspakajał i uciszał niesłychanie cierpiących rannych w ich łożach i a stole operacyjnym. Gdy była sytuacja beznadziejna umiał śmiertelnie rannego przekonać, że trzeba z losem pogodzić się, wzmagał siły wytrwania u tych, których można było uratować. Spowiadał, rozgrzeszał i udzielał Komunii świętej, odprawiało się co dnia mszę. Po mszy odwiedzał wszystkich rannych i rozmawiał z nimi o czym tylko chcieli. Dawało im to wytchnienie, uspakajało, a co najważniejsze dawało pewność, niejednokrotnie nadwątloną, że wszystko skończy się pomyślnie i przetrwamy wojenną burzę.

Siostry zakonne i cały personel szpitala i Zakładu odczuwali zmęczenie nie tylko psychiczne, ale i fizyczne. Ani w dzień, ani w nocy przez dwa miesiące nie było tu chwili spokoju. O normalnym wypoczynku nie było mowy. Wszyscy więc oczekiwali od ks. Radwana III wsparcia, by lepiej służyć sprawie. Dawał to wsparcie i wszyscy to odczuwali. Dlatego też mówiąc o dziejach szpitala w Laskach nie można pominąć roli ks. Radwana III zarówno w potęgowaniu patriotyzmu, a zwłaszcza budzenia sił z wiary w Boga i miłości bliźniego. Złożony więc to temat jak doszło, że mimo tylu przeciwności szpital w Laskach zdał swój egzamin wojenny w 1944 r. znakomicie.

***

W czasie mojego pobytu w szpitalu w Laskach, moim adiutantem, wprowadzonym w całość spraw Grupy Kampinos AK, był późniejszy, wybitny architekt Maciek Nowicki. Miał on stopień plutonowego, otrzymany przed wojną, był uczestnikiem kampanii wrześniowej i związał się z Zakładem w pierwszych latach wojny, projektując cmentarz wojskowy w Laskach.

Gdy Grupa Kampinos w nocy z 27 na 28 września, po całodziennym boju z atakującymi Niemcami, oderwała się od nieprzyjaciela i szybkim marszem usiłowała przedrzeć się w Góry Świętokrzyskie Nowicki ułatwiał mi nawiązanie kontaktów z tymi żołnierzami, którzy powrócili po Powstaniu do swych domów. Było to potrzebne, aby wykonać rozkaz zorganizowania szerokiej sieci wywiadu, mającego zbierać informacje o ruchach wojsk niemieckich, które drogą radiową przekazywane były do Londynu.

Trzeba było zając się również pomocą dla tych naszych żołnierzy, którzy ocaleli w czasie przedzierania się w kieleckie. Bez pomocy Zakładu w Laskach, a zwłaszcza podch. Nowickiego zadania tego nie moglibyśmy wykonać.

W Laskach nadal kwaterowała nasz oddział dalekiego zwiadu, składający się z członkiń Wojskowej Służby Kobiet i harcerzy. Zakład dawał im schronienie i wyżywienie, nadal więc aż do stycznia 1945 r. trwała tu służba wojenna dla oswobodzenia Kraju, choć Powstanie Warszawskie zakończyło się w pierwszych dniach października.

Mój pobyt w szpitalu w Laskach zakończył się w końcu października. Wywieziono mnie do szpitala w Pruszkowie, aby prześwietlić słabo gojącą się ranę nogi. W pół godziny po moim wyjeździe gestapo i żandarmeria otoczyła Zakład i szukała Simona – tak to przekręcili mój pseudonim – lecz było pewne, że ktoś doniósł o moim pobycie w Zakładzie. Na szczęście dla mnie, a zapewne i dla Zakładu Niemcy mieli informacje niepełne, a decyzja aresztowania mnie była spóźniona o pół godziny.

Od tego czasu wiedziałem, co dzieje się w Laskach przez łączników i już nie uczestniczyłem w dalszych dramatycznych dziejach tego skupiska wspaniałych ludzi. Kto inny winien opisać zdarzenia w Laskach aż do wyzwolenia od Niemców.

5 maja 1982 r.                                                                                                                          (-) Józef Krzyczkowski

 

O autorze...
Józef Krzyczkowski ps. "Szymon" (ur. 23 grudnia 1901, zm. 8 sierpnia 1989) - pułkownik Wojska Polskiego, uczestnik powstania warszawskiego. W 1934 roku był oficerem rezerwy 32. Pułku Piechoty. Walczył w kampanii wrześniowej 1939 roku.

Należał do Polskiej Organizacji Wojskowej, uczestniczył w wojnie z Rosją. Od 1941 roku był kolejno żołnierzem Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej. Dowodził VIII Rejonem ("Kolczyn" - "Łęgów" - "Kampinos" - Łomianki) VII Obwodu ("Obroża" - powiat warszawski) AK Okręgu Warszawskiego. W 1942 roku otrzymał awans na kapitana.

W powstaniu warszawskim dowodził zgrupowaniem (pułk "Palmiry-Młociny") w grupie "Kampinos", był ciężko ranny w ataku na lotnisko bielańskie. Po zranieniu przekazał dowodzenie por. "Dolinie", następnie mjr. "Okoniowi".  Leczony był w szpitalu powstańczym na terenie Zakładu dla Niewidomych w Laskach.

Odznaczony orderem Virtuti Militari V klasy (1944). Po upadku powstania nadal uczestniczył w pracy konspiracyjnej, awansując w 1945 roku na majora. Po wojnie był związany z Lewicą PSL, następnie pracował w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej i Wydawnictwie "Prasa ZSL". W 1968 został awansowany na podpułkownika WP. Zmarł w Warszawie w wieku 88 lat. Pochowany na cmentarzu Zakładowym w Laskach.

 

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close