Matka Elżbieta Czacka: O chorobie…
Jednym z następstw grzechu pierworodnego jest choroba, nie ma więc racji, by siostry będące w Zgromadzeniu były od niej wolne. Nie chodzi więc o to, by siostry nigdy nie chorowały, ale o to, by dobrze rozumiały, czym jest choroba i jak powinny ją znosić.
Każda choroba fizyczna pociąga za sobą cały szereg cierpień moralnych. Dlatego w chorobie szczególniej trzeba czuwać nad wyobraźnią, która istniejące rzeczywiście cierpienia fizyczne lub moralne usiłuje zwiększać i potęgować do rozmiarów niezgodnych z rzeczywistością.
Jeżeli choroba jaka grozi której siostrze lub dolegliwość jej dokucza, będzie ona przede wszystkim prosić Boga o łaskę, by umiała z poddaniem się woli Bożej i z cierpliwością znosić cierpienia, które ją spotykają. Nie tylko będzie się starała znosić pogodnie samą chorobę, ale przyjmie również z ręki Bożej wszystkie przykrości, upokorzenia i umartwienia, które są nieodłączne od choroby.
Jeżeli chodzi o fizyczne cierpienia, gdy choroba przykuwa do łóżka, wtedy również nie przez długie modlitwy, na które chory zupełnie zdobyć się nie może, ale przez ciągłe ofiarowanie Bogu swego cierpienia i przez prośbę o ratunek i o łaskę dobrego cierpienia trzeba z miłością i dziękczynieniem cierpienie przyjmować.
/Z Dyrektorium/
Po czternastu latach chorowania na SM wiem, że choroba więcej mi dała niż zabrała…
Pamiętam jeszcze w liceum – kiedy zbliżyłam się do Pana Boga, do kościoła – towarzyszyła mi jedna myśl i modlitwa – nie zmarnować Chrystusowego Krzyża… Nie zmarnować Go w swoim życiu. Bałam się, że nie rozpoznam łaski krzyża, nie będę wiedziała, że to jest On! Nie rozumiałam tego – skąd to się wzięło, dlaczego taka myśl i po co?…
Żyłam spokojnie, bez jakichś zawirowań, bez większych trudów i zmagań. Wszystko układało się dobrze z rodzicami, z rodzeństwem – wszystko było w porządku, a gdzieś w sercu ten niepokój, aby nie zmarnować Chrystusowego Krzyża i pytanie: O co chodzi?
Kiedy po latach – już w Zgromadzeniu – przyszła diagnoza SM (stwardnienie rozsiane) – pytałam Pana, czy to jest ten krzyż, którego nie mam zmarnować, czy to jest ta łaska, czy to jest ten trudny dar z którego mam zdać egzamin? Cena była wysoka na różnych etapach, ale myślę, że podjęłam to tak, aby nie zmarnować Chrystusowego Krzyża. Wiem, że najważniejsza bitwa ciągle jest przede mną i że ten ostateczny egzamin też jeszcze nie zaliczony, bo biegnę ku wyznaczonej mecie, do której Bóg wzywa… Myślałam wtedy i modliłam się; Jezu – jeżeli tyle lat przygotowywałeś mnie na ten krzyż – to na pewno udzielisz mi potrzebnych łask do dźwigania go.
Teraz każdego dnia doświadczam pokoju i radości w krzyżu – przy wszystkich swoich ograniczeniach – wiem, że to jest JEGO DAR dla mojego uświęcenia.
Dziś dziękuję Bogu za swoją chorobę, za swoją „SuperMocną” stronę, która nieustanne dodaje mi okazji do „powieszenia się” na JEGO miłosierdziu. Kto poznał bliżej codzienność osoby z SM, ten wie, że ogromnym wyzwaniem jest złapać równowagę w porannych godzinach, czy pokonać kilka schodków na koniec dnia. Ja o tym wiem, i wie o tym mój Pan – który w przedziwnych zrządzeniach swojej Opatrzności chce mnie przez to przeprowadzić – Jemu niech będzie chwała, cześć i uwielbienie teraz i po wszystkie wieki wieków. Amen.
+++
Módlmy się za wszystkich chorych i cierpiących aby z Krzyża Chrystusa czerpali moc do dźwigania swojego krzyża choroby. Aby zjednoczeni ze swoim Panem i Mistrzem umieli znajdować w swoim doświadczeniu pokój i radość.